Home Polish Polish — mix Dlaczego pasjonuje nas sprawa śmierci Ewy Tylman? "Przyznanie się do winy nie...

Dlaczego pasjonuje nas sprawa śmierci Ewy Tylman? "Przyznanie się do winy nie stanowi mocnego dowodu" [WYWIAD]

428
0
SHARE

NewsHubEmocjonujemy się procesem w sprawie
zabójstwa Ewy Tylman, który trwa przed sądem w
Poznaniu. Prokuratura nie dysponuje żadnym
bezpośrednim dowodem, że oskarżony o
morderstwo mężczyzna faktycznie tę
zbrodnię popełnił. Tak więc za
każdym razem pada sformułowanie, że jest to
proces poszlakowy. Jednak każdy z ekspertów
przepytywanych przez media inaczej tłumaczy to, czym
właściwie jest taki proces.
Trudno się temu dziwić, bo
nikt tak naprawdę do końca nie wie, czym on jest.
Każdy prawnik może mieć swoją
definicję.
Zakładam jednak, że jest
jakaś definicja przyjęta przez doktrynę,
być może orzecznictwo.
I tak, i nie. Ostatnia monografia
poświęcona procesowi poszlakowemu pochodzi bodaj z
1970 r. A przez te 47 lat trochę się w nauce,
także w kryminalistyce, zmieniło. Ale żeby
odpowiedzieć na pytanie, musimy wpierw wiedzieć,
czym jest poszlaka. Tu są co najmniej trzy koncepcje.
Zgodnie z tą najpowszechniej uznawaną to dowód
pośredni. Przykładowo nie mamy zeznań
naocznego świadka, lecz jedynie świadka, który
coś widział, coś słyszał –
jednak to za mało, by uznać, że jego zeznania
same w sobie stanowią mocną podstawę do
wydania wyroku skazującego. I proces poszlakowy to taki,
w którym – mówiąc najprościej
– mamy kilka poszlak, ale nie dysponujemy choćby
jednym dowodem, który świadczyłby w niezbity
sposób o winie oskarżonego. Mamy więc do
czynienia z puzzlami, które trzeba
ułożyć, aby objawił się nam
całościowy obraz.
Część prawników
twierdzi, że mamy ogrom procesów poszlakowych, inni
– że pojęcie to jest nadużywane i wcale
nie ma ich tak wiele. Do którego podejścia panu
bliżej?
Moim zdaniem procesów poszlakowych
jest dużo. Znajdujemy odbitkę linii papilarnych na
miejscu zdarzenia – samo w sobie jest to poszlaką.
Ktoś miał motyw – kolejna poszlaka. Zgadza
się grupa krwi – poszlaka. Oskarżony chwali
się na Facebooku, że w łatwy sposób
zarobił pieniądze – następna. Niewiele
jest spraw, w których występuje naoczny
świadek, który widział, jak sprawca wbija
ofierze nóż prosto w serce.
A przypomina pan sobie film Sidneya Lumeta
„12 gniewnych ludzi”? O winie młodego
chłopaka zaświadczają naoczni świadkowie
morderstwa. I dopiero wraz z dociekliwością
przysięgłych, zaciekle debatujących nad
surowością wyroku, okazuje się, że
świadkowie się mylili.
Oczywiście, że pamiętam.
Dlatego próba zdefiniowania procesu poszlakowego jest
tak skomplikowana. Bo – trzymając się
podanego przez pana przykładu – wydaje nam
się, że mamy niezbity dowód bezpośredni.
A w toku postępowania okazuje się, że
dysponujemy zaledwie jednym z puzzli większej
układanki. I do ułożenia obrazka
kończącego się orzeczeniem „winny”
wiele brakuje. Nie trzeba zresztą bazować na
zagranicznym filmie, by zastanawiać się, jaka jest
rola świadka w procesie.
Zakładam, że nawiązuje pan
do najsłynniejszego procesu poszlakowego w Polsce
– sprawy Rity Gorgonowej.
Właśnie. Gorgonowa,
guwernantka, trafia w 1932 r. na ławę
oskarżonych. Zarzut: zabójstwo córki
architekta, któremu prowadziła dom i z którym
była w związku. Zbrodnię miał dostrzec
brat zabitej, Staś. Twierdził, że
sprawczynią była Gorgonowa, którą
poznał m.in. po futrze. Rzecz w tym, że pokój,
w którym dokonano zabójstwa, był kiepsko
oświetlony, a Staś widział sprawcę od
tyłu. Czy w takiej sytuacji mamy do czynienia ze
świadkiem naocznym zdarzenia? Formalnie rzecz
biorąc – tak. Ale mimo wszystko cały proces
uznać należy za poszlakowy.
Sprawą Gorgonowej żyła
cała przedwojenna Polska. My kilka lat temu
żyliśmy sprawą zabójstwa Madzi, teraz
– śmierci Ewy Tylman. Adwokat guwernantki, Maurycy
Axer, grzmiał w sądzie, że „ulica
już wydała wyrok na Gorgonową”. To mnie
skłania do pytania, skąd taka popularność
procesów poszlakowych w opinii publicznej.
Przede wszystkim, jeśli
obrońca oskarżonej mówi, że ulica
już wydała wyrok – robi to w jakimś
celu. Stosuje taką narrację, by przekonać
sąd do niewinności swojego klienta. Tym więc
bym się w ogóle nie przejmował. A
popularność procesów poszlakowych wynika
stąd, że po prostu jako społeczeństwo
lubimy zagadki, niejasności, które ktoś na
naszych oczach stara się rozwikłać. Z punktu
widzenia przeciętnego obywatela co ciekawego byłoby
w sprawie, w której od początku mamy niezbite
dowody winy oskarżonego? Show medialny by z tego nie
powstał.
Właśnie, show medialny. Czy to
nie przeszkadza sędziom orzekającym w sprawach,
którymi żyje opinia publiczna?
Najprostsza, ale i prawdziwa zarazem,
jest odpowiedź: to zależy. Dobremu sędziemu
popularność sprawy nie powinna w niczym
przeszkadzać. Mniej doświadczonemu –
może, ale powinien sobie z tego zdawać sprawę
i w momencie, w którym czułby, że traci
obiektywizm, skorzystać z instytucji
wyłączenia się. Pojawia się jednak
wątpliwość, co w sytuacji, gdy sędzia
nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że zaczyna być
podatny na społeczne sugestie. Tego jednak w pełni
nigdy nie unikniemy.
Sąd może jednak oszczędniej
gospodarować prowadzonym procesem na potrzeby
mediów. We wspomnianej sprawie zabójstwa małej
Magdy dość szybko postanowił ograniczyć
dostęp telewizji do sali sądowej. W sprawie Ewy
Tylman zaś relacja medialna z pierwszego dnia procesu
wysunęła się na pierwszy plan. Sama relacja
stała się ważniejsza od tego, o co chodzi w
sprawie.
To prawda. Myślę, że w
przypadku procesu dotyczącego śmierci Ewy Tylman
sąd nie przewidział, że telewizje zrobią
wszystko, by sprawę transmitować. A te jednak
dopięły swego. Choć sędzia nie
zgodził się na nadawanie na żywo, stacje
skorzystały z wybiegu proceduralnego –
wprowadziły kilkuminutowe opóźnienie. Z
drugiej strony nie chciałbym, aby sędziowie w
imię własnej wygody ograniczali dostęp opinii
publicznej do informacji na temat procesu. Jawność
jest szalenie istotna. Dlatego też
umiejętność balansowania na granicy, gdzie z
jednej strony godzimy się z tym, że media
żyją daną sprawą i potrzebują
rzetelnych informacji, a nie domysłów, a z drugiej
– opinia publiczna nie zaczyna wypaczać
prowadzonego postępowania, to
umiejętność, którą
współcześnie sędzia musi
posiąść.
Jaka jest rola rozwoju technologii i
nowych technik kryminalistycznych? Zakładam, że to
znacząco ułatwia sprawę.
A ja nie jestem o tym przekonany.
Oczywiście to, że kryminalistyka się rozwija i
mamy możliwość choćby przeprowadzenia
badań DNA, to dobrze. A z drugiej strony czyhają
też poważne pułapki. Mamy choćby do
czynienia z czymś, co jest nazywane efektem CSI. To
nieco tandetny, ale popularny amerykański serial o
zespole dochodzeniowym, który rozwiązuje kryminalne
zagadki. A robi to, korzystając z dobrodziejstw nauki,
skomplikowanych badań oraz technologii, które
często wymyślił scenarzysta. I wielu
młodym ludziom rozpoczynającym karierę
prawniczą – jak też osobom
śledzącym procesy z pozycji kanapy stojącej
naprzeciw telewizora – wydaje się, że
można wykonać w zasadzie dowolnie wymyślone
badanie. I, co więcej, jego wyniki otrzymamy za
pięć minut. A tak nie jest. Zastosowanie
technologii w kryminalistyce pozwala wyciągnąć
wiele wniosków, ale nie udziela odpowiedzi na wszystkie
pytania. Niestety, czasem przyczynia się także do
fetyszyzowania wyników, choćby badań DNA.
Robimy testy i wychodzi nam, że ujęto
odpowiednią osobę. A odpowiedni wynik badania DNA
to mimo wszystko poszlaka. Bardzo mocna, ale jednak poszlaka.
Wie pan, że wynik w jego przypadku nie daje stu procent
pewności poprawności?
Wiem. Ale mimo wszystko blisko stu
procent.
99,99999 proc. Przy założeniu,
że nie został popełniony błąd
ludzki. Dlatego też rozwój nowoczesnych technologii
upraszcza orzekanie w sprawach karnych, ale nie może go
zastępować. Sędzia nie może także
ślepo wierzyć w to, co znajduje się w opinii
biegłego. Musi starać się zrozumieć, o co
w niej chodzi, dopytywać, jeśli czegoś nie
rozumie, a nie wierzyć na słowo. Aby doszło do
skazania w procesie poszlakowym, zbiór poszlak musi nam
się ułożyć w całość
– w taki sposób, aby żadna inna
możliwość nie była dopuszczalna.
Skoro zaś najbardziej wiarygodne
badania dają nam zaledwie 99,99999 proc. pewności,
czy można sobie wyobrazić stuprocentowe
przekonanie, że dana sprawa wyglądała tak, jak
to odtworzyliśmy w procesowej układance?
Z naukowego punktu widzenia – nie.

Continue reading...