Home Polish Polish — mix Pieczenie ciast relaksuje, to taka kulinarna joga

Pieczenie ciast relaksuje, to taka kulinarna joga

122
0
SHARE

Sylwetka. Myśleniczanka Sylwia Bała w programie „Bake Off – Ale Ciacho!” ma szansę zdobyć tytuł Królowej Wypieków
Germanistka z 10-letnim stażem nauczycielskim znalazła się w gronie 12 uczestników trzeciej edycji programu „Bake Off – Ale Ciacho!” i na razie (za nami drugi odcinek) idzie jak burza. Już w pierwszym odcinku jej wypieki tak smakowały jurorom, że dały jej tytuł gwiazdy tygodnia. – Mój dom rodzinny zawsze pachniał dobrym jedzeniem, mama bardzo dobrze gotowała. I piekła też znakomicie. Babcia również.
Cudownie jest wejść do domu, który pachnie ciastem, czekoladą, malinami albo powidłami. Smaki i zapachy zostają w pamięci na długo. Ja też mam takie w pamięci z czasów swojego dzieciństwa. To klasyka, jaką pamięta pewnie wielu z nas, bo to babcine ciasto drożdżowe z kruszoną chrupiącą i słodką, tak dobrą, że zawsze było jej za mało. Babcia piekła je często, czasem z powidłami na wierzchu, ale najlepsza była wersja najprostsza. Popijana mlekiem lub kakao – mówi Sylwia i dodaje, że cała jej rodzina jest bardzo rozsmakowana i ceni dobre jedzenie, co najlepiej widać, kiedy spotykają się przy stole. – Wszelkie uroczystości rodzinne są popisami kulinarnymi. Potrawy nie mogą się powtarzać, musi być element zaskoczenia, dlatego zawsze jest ciekawie i różnorodnie. Zastanawiając się, kiedy dokładnie zaczęła się jej przygoda z gotowaniem, stawia na okres studiów. Mieszkała na stancji z dwiema przyjaciółkami. Jedna z nich, dzięki ojcu – oficerowi pływającemu po odległych morzach, miała dostęp do wielu różnych, często egzotycznych produktów. – Przywoziła niesamowite rzeczy: nieznane mi przyprawy, suszone ośmiornice, oryginalny ser feta albo chałwyę. Co więcej, miała niesamowity dar, jakim było mieszanie ich tak, że wychodziły z tego niezwykle smaczne dania – wspomina. To sprawiło, że studentka germanistyki coraz chętniej i częściej zaglądała do kuchni. Później już sama podróżując po świecie zwoziła do domu przeróżne wiktuały: przyprawy, makarony, ryże, z których przygotowywała potrawy podpatrzone zagranicą. Jednak nie w zagranicznych restauracjach, ale w lokalach, gdzie stołują się tubylcy. Ich obecność jest dla niej wyznacznikiem jakości jedzenia i nią kieruje się wybierając miejsce, gdzie chce zjeść posiłek. Szczególnie ukochała sobie Azję. – Kocham te wszystkie dojrzałe soczyste owoce, inne od naszych warzywa, sosy, przyprawy. Tam nawet powietrze pachnie inaczej. Podoba mi się też to, że mimo iż są to biedne kraje, to wszystko co oferuje się w tamtejszych ulicznych budkach i straganach jest świeże, pachnące i smaczne, a nie pięć razy odmrażane i odgrzewane. Pewnie przez to, że nie mają lodówek i zamrażarek, tyle ile ugotują na dzień są w stanie sprzedać i koniec – mówi. Smaki przywiezione stamtąd odtwarzała w domu w Myślenicach, racząc bliskich różnymi potrawami, aż wreszcie brat namówił ją, aby zgłosiła się na casting do „Master-chefa”. – Zrobiłam to, notabene z czymś słodkim, ale niestety nie udało się mi się dostać do programu – śmieje się dziś na tamto wspomnienie tłumacząc, że pewnie było jej pisane co innego, czyli „Bake Off – Ale Ciacho!”. Ale wtedy tego programu jeszcze w Polsce nie było, a Sylwia choć już piekła ciasta, to raczej okazjonalnie. Dopiero kiedy 2,5 roku temu urodziła syna i została pełnoetatową mamą, stało się to jej rzeczywistą pasją, relaksującą odskocznią, dlatego lubi nazywać pieczenie „kulinarną jogą”. Wybrała tę kulinarną działkę, bo wytrawna (gotowanie, a w szczególności mięsa) to ulubiona działka jej partnera – Adama. – Pociągnęłam kulinarny temat od strony słodkiej, ponieważ mój partner uwielbia mięsa peklować, wędzić, suszyć. Doszłam do wniosku, że skoro on fantastycznie zrobi gulasz, rolady i inne mięsne wspaniałości, to ja zajmę się deserami. Zgraliśmy się więc idealnie: ja – słodka, on – słony. Jak już zaczęła to z pasją i zaangażowaniem. – Szukałam przepisów na słodkości pyszne, ale niekaloryczne, bo wiadomo, że po porodzie nie ma się figury modelki i trzeba uważać na kalorie. A ja chciałam czasem grzeszyć, ale tak, aby to, co jem było grzechu warte. Swoimi wypiekami i deserami dzieliła się z przyjaciółmi, bo oprócz tego, że kocha piec to kocha też dzielić się jedzeniem, celebrowaćposiłki z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Do udziału w programie „Bake Off – Ale Ciacho!” zachęciła ją przyjaciółka Magda. Sylwia nie znała go i nie śledziła, bo nie ma telewizora. Ale nadrobiła zaległości oglądając wszystkie odcinki pierwszej edycji w internecie. – Bardzo mi się spodobało. Formuła okazała się przyjemna, domowa, bez rzucania talerzami i krzyków – opowiada. Postanowiła spróbować swoich sił w drugiej edycji, ale… przegapiła casting. – Stwierdziłam, że to dobry znak, abym się przygotowała do trzeciej edycji i nie wiem skąd, ale wiedziałam, że w tej trzeciej edycji na pewno będę – mówi. Wykorzystała ten czas na naukę nowych technik dekoracji, nowych kremów i w maju br. stawiła się na castingu (jako jedna z pierwszych w Krakowie) z Jeżynową Bombą udekorowaną pestkami granatu. Sporych rozmiarów kopuła na spodzie z brownie wypełniona kremem jeżynowym na bazie serka mascarpone i śmietany, z ukrytą w środku galaretką whisky i jeżynową żelką, musiała zrobić wrażanie na oceniających, bo już wkrótce Sylwia otrzymała zaproszenie do drugiego etapu castingu, a potem informację, że znalazła się w szczęśliwej dwunastce. Nie bała się kamer, bo już na pierwszym castingu odkryła, że ich obecność w ogóle jej nie stresuje. Zaskoczyła ją za to liczba osób na planie. – Operatorzy kamer, dźwię-kowcy, makijażyści, styliści, fryzjerzy i cała ekipa od spraw technicznych. Lekko licząc około 80 osób! Sztab ludzi! I to pracujących dla nas. Z matczyną cierpliwości tłumaczyli, jak zachować się przed kamerą, gdzie patrzeć. To było super – mówi. Całkiem bez stresu się jednak się nie obyło. Towarzyszył zwłaszcza konkurencjom technicznym. – Odkrywając ściereczkę, pod którą czekały przygotowane produkty, nie mieliśmy pojęcia co tam będzie. Na początku były proste rzeczy, a potem… nie mogę zdradzać co było potem. Powiem tylko, że zdarzyło mi się odkrywać rzeczy, których nigdy wcześniej nie jadłam ani nawet nie widziałam na oczy. Robienie czegoś po raz pierwszy w życiu, ze składników, których nie znałam było stresujące – mówi. Przekonała się już, że jeśli nawet w programie coś nie wyszło, to nie była to wina receptury, ale braku czasu, pośpiechu, emocji. Pieczone pierogi z nadzieniem z koziego sera (te z drugiego odcinka programu) powtórzyła w domu i ku jej radości, wyszły bezbłędne: miękkie a zarazem chrupiące. Poczęstowała nimi przyjaciół, z którymi w miniony poniedziałek śledziła ten odcinek.

Continue reading...