Zapiski na bombonierce, blog w naTemat.pl.
Zapiski na bombonierce 10 lipca 2017 C óż to za miejscowość, w której ciągle piją podejrzaną jakaś kawę, a następnie śmieją się na dziesiątki sposobów? Nieustannie całują się w czubki głów i mamroczą przeprosiny? Gdziekolwiek to jest, chcę tam spędzić resztę życia.
W życiu nie słyszałem tak słabej powieści, jak “Francuska oberża” Julii Stagg. “Słyszałem” – bo zapoznałem się z nią w samochodzie, podczas długiej podróży. Skusiłem się na audiobooka, bo zapowiedź była zachęcająca: małe miasteczko gdzieś w Pirenejach, wszyscy się znają, przyjeżdża małżeństwo zapaleńców z Wielkiej Brytanii i chce otworzyć oberżę. No brzmi – jak dla mnie – nieźle, chociaż wiedziałem, że nie ma co się spodziewać perełek formy czy treści. Jednakże to, co usłyszałem, przeszło najgorsze moje oczekiwania.
Z początku myślałem, że gdy akcja się rozkręci, nerwowa maniera autorki ustąpi i ludzie w opisywanym miasteczku przestaną wreszcie się śmiać, uśmiechać, chichotać, rechotać, uśmiechać się w myślach, parskać śmiechem, śmiać się ironicznie, sardonicznie, poczciwie i Bóg jeden wie jak. Ale nie. Przesłuchałem 15 rozdziałów, akcja poszła jak krew z nosa (ściśle rzecz biorąc tupała w miejscu już jakichś 7 rozdziałów) , a oni wciąż się zaśmiewali. Każda sytuacja, każdy dialog autorka rozwiązywała w ten sam sposób: ktoś się zaśmiał, roześmiał czy też uśmiechnął. No dobra, mówię, może mają jakieś inne powietrze w tych Pirenejach.
Wreszcie zacząłe