Potwierdziły się dwie prawdy o Donaldzie Tusku. Pierwsza, że to wyjątkowo zdolny polityczny gracz. W zabawach pod publiczkę jest po prostu mistrzem. I druga…
Potwierdziły się dwie prawdy o Donaldzie Tusku. Pierwsza, że to wyjątkowo zdolny polityczny gracz. W zabawach pod publiczkę, retorycznych przepychankach, wizerunkowym sprzedawaniu się jest po prostu mistrzem. Nie ma w polskiej polityce bardziej zdolnego człowieka, choć nie jestem przekonany, czy to komplement. I druga – że jego sposób zarządzania państwem był zaprzeczeniem zasad, jakie konstytuują funkcję premiera.
Tej pierwszej prawdy nie docenili posłowie z komisji, którzy chcieli na finiszu sejmowego śledztwa przyszpilić byłego premiera. Dlatego wyszło, jak wyszło. O polityczno-wizerunkowym aspekcie tego przesłuchania celnie napisał Marcin Fijołek. Ze zdecydowaną większością jego wniosków należy się zgodzić. Parlamentarzyści wyglądali na słabo przygotowanych taktycznie. Nie brakowało im wiedzy, amunicji, by byłego premiera skutecznie zranić, ale nie potrafili skutecznie z niej skorzystać. Dlatego tak często uciekali w podkreślanie, że Tusk był szefem 38-milionowego państwa, czy próbowali grać na emocjach sięgając po pokrzywdzonych tysiące klientów Amber Gold.
By się nie powtarzać, odsyłam do tekstu Marcina.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zimny prysznic. Na Donalda Tuska trzeba czegoś więcej niż tak działająca komisja śledcza
Bardzo żałuję, że tak wyglądało przesłuchanie ostatniego (najprawdopodobniej) świadka przez komisję. To był pierwszy raz, gdy Donald Tusk mógł zostać publicznie porządnie przepytany z odpowiedzialności za swoje działania jako premier. Komisja hazardowa nie stanowiła dla niego wyzwania, bo była zdominowana przez PO, a o to, by włos z premierowskiej głowy nie spadł skutecznie dbał wówczas wódz Gadający z Krzesłami.
Dziś była okazja, by wiedzę zebraną przez komisję wystrzelać w Tuska. Jako jedyny zrobił to Tomasz Rzymkowski. Na zimno, bez żadnej wycieczki osobistej, operując tylko faktami, dokumentami. A tych dowodzących niedopełniania przez ex-premiera obowiązków jest co niemiara.
Sam się do tego zresztą przyznawał. Wystarczyło skrzętnie z tego skorzystać. Nie bawić się w pytania o uczucia, nie wygłaszać politycznych tyrad, nie rozwlekać pytań tak, że aż widz mógł zgubić ich sens, nie wdawać się w utarczki słowne ze świadkiem. Pytać krótko, o konkrety. Nie odpowiada? Przerwać, ponowić pytanie, przypomnieć przepis. Zderzyć jeden cytat z drugim i natychmiast oddać pole świadkowi.
Mam wrażenie, że dziś byłemu przewodniczącemu PO udało się rozmydlić kilka ważnych wątków. O części z nich piszemy z Marcinem Wikłą w nowym numerze tygodnika „Sieci” w tekście „Premier T.eoretyczny”. Polecam to drobne resume przygotowane na okoliczność zeznań byłego Prezesa Rady Ministrów.
A przecież siedział przed posłami człowiek, który przez długie miesiące nie powoływał koordynatora specsłużb i samodzielnie sprawował nad nimi nadzór. Tak nadzorował, że nawet NIE CZYTAŁ tego, o czym mu te służby donosiły – słynną notatkę szefa ABW dowodzącą zagrożenia bezpieczeństwa państwa referowali mu ministrowie, do których też była zaadresowana. Taka była cała strategia Tuska – oficjalnie wiedzieć jak najmniej, by później ponosić jak najmniejszą odpowiedzialność za afery.
Czy naprawdę ktoś w pełni władz umysłowych może uwierzyć, że Donald Tusk nie interesował się sprawą, która dotknęła nie tylko wiele tysięcy Polaków, ale też jego syna, i dopiero trzy miesiące po dowiedzeniu się o problemie, rozmawiał o tym z Bondarykiem?
Konsekwentnie wbijał widzom do głowy tezę, że państwo zadziałało świetnie, a tylko ta cholerna prokuratura – niezależna przecież! – nie zdała egzaminu (jak ma się do tego jego opinia o kapitalnym jej szefie Seremecie?). W późniejszych komentarzach jak mantrę powtarzali to politycy PO. Dla nich wszystkich Amber Gold było pospolitym oszustwem, przy którym niewiele do roboty miało ABW. A przecież gdyby Tusk faktycznie nadzorował służby, wymagał od nich informacji, raportów – wiedziałby (bo wiemy to dziś, z odtajnionych dokumentów), że wiele podległych mu instytucji owinęła sobie wokół palca mafia, która pierze grubą kasę. Dokumenty z takimi tezami były, ale Tusk nie chciał ich znać.
Lubi on powtarzać, jakie to miał zaufanie do współpracowników. Ale kierowanie rządem i podległymi instytucjami nie polega na zaufaniu. Polega na ich zadaniowaniu i kontrolowaniu. Jasne, ciężko jest kontrolować dobrych kumpli (Nowak), starych druhów (Bondaryk), najbliższych współpracowników (Rostowski). Ale taki Tusk miał obowiązek. Nie wywiązywał się z niego.
Bardzo żałuję, że w końcówce posiedzenia posłanka Arent nie wyegzekwowała odpowiedzi na pytanie, jak Tusk rozumie słowo „odpowiedzialność”, którą tyle razy – również w tej sprawie – brał na siebie. Tak często szafował tym terminem, że wreszcie mogliśmy się dowiedzieć, cóż on dla niego znaczy. Bez problemu uciekł od odpowiedzi.
To przesłuchanie tak się rozjechało, że po jego zakończeniu przewodnicząca musiała wygłosić oświadczenie, w którym uporządkowała wiedzę, układającą się w solidny akt oskarżenia pod adresem Tuska. Niczego nie w nim nadinterpretowała, podała szereg podstawowych faktów, po których ex-premier powinien był spalić się ze wstydu, jeśli miałby jego poczucie.
I jeszcze jeden wniosek. Tusk parokrotnie podnosił dziś, że PiS dysponując całym aparatem państwa i rządząc już „ponad 1000 dni” nie postawił żadnych zarzutów ws. Amber Gold np. jego ministrom. Przypomnę, że zadaniem komisji jest zbadanie prawidłowości funkcjonowania instytucji państwowych wobec Amber Gold. Śledczy dowiedli ich niewłaściwego działania niemal w każdym przypadku. Za chwilę powstanie raport końcowy. Nie będzie on publicystyką tylko wtedy, jeśli zawrą się w nim konkretne wskazania naruszenia obowiązków przez wysokich urzędników. Można je wskazać. I przekazać prokuraturze. Liczę że tak się stanie. Jeśli bowiem skończy się tylko na zawiadomieniach o podejrzeniu popełnienia przestępstw przez niższych urzędników, kolejne sejmowe śledztwo okaże się niewypałem.
Wiem, tu będzie potrzebna decyzja… polityczna. Ale dość już oczekiwania na „właściwy moment”, sugerowania się kalendarzem wyborczym. Albo poważnie podchodzi się do zmieniania państwa (a co za tym idzie – piętnowania patologicznych działań ludzi na ważnych stanowiskach), albo tylko udaje się działania naprawcze, a kończy się na publicystyce i PR.
Home
Polish
Polish — mix Donald „To Nie Moja Sprawa” Tusk przypomniał, jak nie należy zarządzać państwem