Czy słusznie? Sąd Najwyższy nie miał wątpliwości: niesłusznie. I choć odmówił podjęcia w czwartek uchwały, bo nie chce wyręczać sądów, nie szczędził uwag, które mogą być pomocne w rozstrzyganiu takich spraw. A taką będzie w najbliższym czasie musiał się zająć warszawski Sąd Okręgowy, przed którym toczy się sprawa Marka Tatały. Od policji dostał 50 zł mandatu za usiłowanie spożycia alkoholu w miejscu niedozwolonym – tzn. na schodkach nadwiślańskiego bulwaru. Wzrósł do 100 zł po szczerym wyznaniu ukaranego, że wcale nie usiłował, lecz pił – opróżnił już butelkę do połowy. Mandatu jednak nie przyjął. I dzięki temu sprawa zawędrowała aż do Sądu Najwyższego.
Można by powiedzieć, że Sąd Najwyższy nie jest od zajmowania się takimi sprawami. Ktoś jednak musi. Sędzia SN podkreślał, że obywatelom wolno to, czego prawo im wyraźnie nie zabrania. Ustawa o wychowaniu w trzeźwości nie zakazuje picia alkoholu w miejscach publicznych, jedynie na ulicach, w parkach, na placach. Nadwiślański bulwar nie jest żadnym z tych miejsc. W rozporządzeniu z 2012 r. jest jednak definicja, która powoduje, że za ulicę może być uznany również bulwar. Jest też definicja w ustawie o drogach publicznych. W myśl tej bulwar ulicą już nie jest.
Spodziewam się, że Marek Tatała wygra przed sądem okręgowym. Spodziewam się też, że w sezonie letnim policjanci i straż miejska zamiast spacerować po bulwarach wiślanych i polować na tych, którym można wlepić mandat, poszukają gdzie indziej miejsc łatwego zarobku. Bo jakoś nie przekonuje mnie twierdzenie, że ten, kto w ciszy pije piwo i czyta książkę na bulwarowych schodach, zmusza patrole do interwencji. Ci, którzy piją alkohol legalnie w pobliskich lokalach gastronomicznych, często zachowują się głośniej.
Czy to, że zapłacili za alkohol więcej, daje im więcej praw? Trzeba poszukać odpowiednich definicji i rozpocząć spór. Bo w sprawie picia nad Wisłą o definicje właśnie chodzi.