W kwietniu Sejm odrzuci wniosek o wotum nieufności dla Beaty Szydło, a Grzegorz Schetyna nie zostanie premierem, co wiedzieliśmy nawet przed dzisiejszą konferencją PO, na której ten wniosek został przedstawiony.
Nie jest tajemnicą, że PO szukała innego niż jej przewodniczący kandydata na premiera, nikt w końcu nie lubi przegrywać. Jest też całkiem prawdopodobne, że za wnioskiem Platformy, będącym pokłosiem brukselskiej awantury o Donalda Tuska, nie stoi żadna wyrafinowana strategia, że narodził się raczej pod wpływem impulsu, a Schetyna został z nim jak frankowicz z kredytem. Trudno nawet porównywać obecną sytuację do dwóch wniosków PiS o wotum nieufności w latach 2013 i 2014, gdy Jarosław Kaczyński zgłaszał kandydaturę Piotra Glińskiego. Kandydat był – tak samo jak teraz – w sytuacji beznadziejnej, ale koncepcja jakoś się broniła. Władza PO była już mocno zużyta, partia Tuska słabła, a PiS okazjonalnie wychodził na prowadzenie w sondażach. Profesor socjologii, wówczas spoza PiS, miał szansę przyciągnąć do partii trochę wyborców centrowych; okazał się prefiguracją kampanii wyborczej z Beatą Szydło i 500 plus na sztandarach, a Kaczyńskim i Macierewiczem w szafach. Teraz jest o tyle inaczej, że , a zaufanie do Szydło jest dwukrotnie wyższe niż do Schetyny. Ba, sam Kaczyński cieszy się zaufaniem wyższym niż lider PO (który, nawiasem mówiąc, musi się teraz liczyć z tym, że stanie się obiektem zainteresowania wiadomych mediów). Ale skoro Schetyna sięgnął po karty, to musi wejść do gry. Wnioskiem o wotum nieufności zaczął kampanię na kilku polach: wewnątrz swej partii, w opozycji i z Kaczyńskim. Do tego wszystkiego musi przyzwyczaić Polaków do myśli, że to on może poprowadzić opozycję do zwycięstwa. A więc po pierwsze, złożenie wniosku o wotum nieufności kończy pewien etap w życiu PO. Schetyna ostatecznie przejął partię – nie ma żadnego konkurenta, nie narodziła się żadna potężna frakcja, młodzi nie urośli i chyba wszyscy się pogodzili z tym, że to obecny przewodniczący będzie pisał listy wyborcze. Po drugie, Schetyna ma szansę na zwasalizowanie słabnącej w sondażach Nowoczesnej. Czym innym będzie bowiem podniesienie ręki przez Ryszarda Petru za szefem PO? A inne wyjścia – dyplomatyczna choroba, wyjście z sali, wstrzymanie się od głosu – są trudne do wyobrażenia. Po trzecie, Schetyna może rzucić rękawicę Kaczyńskiemu, wytknąć mu, że kryje się za spódnicą Szydło, a przy okazji skrytykować ponadroczny już dorobek ekipy rządzącej. Po czwarte wreszcie, Schetyna – który zrobił ostatnio postępy jako mówca – może się zaprezentować opinii publicznej jako ktoś, kto umie przeciwstawić się wizjom przywódcy PiS i kto zasługuje na kredyt zaufania jako lider opozycji. Schetyna przegra arytmetycznie, ale politycznie będzie się liczyło wrażenie, jakie zrobi. Jeśli zaprezentuje się jak rzeczywisty rywal Kaczyńskiego, to może podtrzymać kilkumiesięczną dobrą passę PO i zrobić krok w stronę powrotu do dwubiegunowej sceny politycznej.