Nie mogę oglądać filmów o chorobach, a szczególnie o raku – powiedziała mi kiedyś mama, która niestety zmarła na tę chorobę. Ją, jak i inne osoby z mojego najbliższego otoczenia paraliżowała myśl o badaniach, chodzeniu do specjalistów.
Każda wizyta okupowana była wielkim stresem. Powtarzali, że lekarz zawsze coś znajdzie, wystarczy tylko wejść do gabinetu. Lęk, który odczuwali, to ogromna siła, która wstrzymuje ludzi przed regularnymi badaniami. Gdy dołożymy do tego miliony wymówek, brak czasu, natłok obowiązków, kolejki na NFZ, ale także brak edukacji, to mamy obraz społeczeństwa, które coraz bardziej choruje.
Z drugiej strony moje pokolenie żyje we wzmożonej hipochondrii. Im bliżej czterdziestki, tym więcej rozmawiamy o chorobach, bo wyrośliśmy na kampaniach, które mają nauczyć nas świadomości. O różowej wstążce słyszałam już w podstawówce. W liceum dowiedziałam się, że listopad to miesiąc nowotworów gruczołu krokowego oraz raka jąder. Jak dziś pamiętam, była to lekcja wychowania do życia w rodzinie. Nauczycielka zwróciła się do nas, dziewczyn, że to my musimy zadbać o zdrowie naszych partnerów. Na co moja koleżanka z ławki bystro zapytała: “a oni o nasze?”.
Lepiej dla nas, abyśmy się z lękiem przed rakiem zmierzyły. Badajmy się, nie ulegajmy mu, bo do niczego nas nie doprowadzi
Z rakiem trzeba walczyć, wygrać, być silnym, żeby stawić mu czoło. Mam problem z nawoływaniem jak do wojny, bo to nie jest przeciwnik, na którego sami wymyślimy strategię.