Home Polish Polish — mix Pozwól Cichemu opowiadać

Pozwól Cichemu opowiadać

388
0
SHARE

NewsHubMikołaj Marszycki 23 stycznia 2017 … czyli o tym, jak dostrzec otaczający nas świat Michał Cichy – „Pozwól rzece płynąć”
Wydawnictwo Czarne, 124 str. Pierwsze zdanie: „Stanąłem pośrodku świata i rozejrzałem się dookoła”.
Nowa książka Michała Cichego to swoista kontynuacja udanego, refleksyjnego i miejscami poetyckiego „Zawsze jest dzisiaj” z 2014 r. Debiutancka, cieniutka książeczka nie tylko została doceniona przez krytyków i recenzentów, lecz także uhonorowana Nagrodą Literacką Gdynia w 2015 r. i nominacją do Nagrody Conrada. Jak najbardziej zasłużenie.
W „Pozwól rzece płynąć” jest podobnie – refleksyjnie i chyba jeszcze bardziej poetycko. To ponownie w dużej mierze krążenie po przestrzeni miejskiej, i jej kontemplowanie, zapis drobnych, zdawałoby się nieistotnych, spostrzeżeń. Autor po raz kolejny z powodzeniem przekonuje czytelnika, że podczas zwykłego spaceru z psem może się zdarzyć naprawdę sporo. Zresztą ci, którzy czytali poprzedni tomik, wiedzą już, że Cichy ma w tym specyficznym, niszowym „sporcie” czarny pas. Znów imponuje nie tylko tym, jak patrzy (na rzeczy z pozoru drobne czy nawet banalne), co też takiego potrafi dostrzec (często zaskakujące detale), ale przede wszystkim ujmuje tym, co z tego wszystkiego udaje mu się wyciągnąć, jeśli chodzi o materię literacką. A notabene tą ostatnią posługuje się jeszcze lepiej niż przy debiucie. Co prawda z małymi wyjątkami, ale o tym dopiero na koniec. Wróćmy do sedna – znów udaje mu się wyciągnąć z tych obserwacji zaskakująco wiele.
Weźmy taki przykład. Zima, mróz, pada śnieg. Co widzi Cichy? „Samochody, nie te wyglądające jak śnieżne wzgórza, tylko te wyszczotkowane, porosły ze wszystkich stron białą siateczką podobną do elektrostatycznego pyłu. Siateczka była trójwymiarowa. Płatki przywierały do siebie w różnych płaszczyznach i w kilku ażurowych warstwach. Z bliska, kiedy błysnęły, było widać ich subtelną budowę i sześcioramienną symetrię. Jedne miały tylko milimetr, inne nawet trzy”.
Albo to. Autor jest w parku i patrzy na drzewa. „Klony jednolistne miały na sobie jeszcze kiście spłowiałych nosków z zeszłego sezonu. Konary jednej z dekoracyjnych odmian lipy opadały dzwonowato na podobieństwo wielowarstwowych fałd sukni. Żółte włosy wierzby. Drobniutkie pędy modrzewia wyglądały z daleka jak rozpylone w powietrzu. W koronach kilku drzew rozpryskiwały się jemioły jak czarne fajerwerki”.
Tak nieoczywistych spostrzeżeń, ładnych metafor i kojących fragmentów jest w tej książce bez liku. Ale to nie wszystko. Melancholijny zazwyczaj Cichy – bywa też momentami zabawny. Ma bowiem zdolność do przywoływania fajnych tekstów i żartobliwych scenek rodzajowych, w których często sam bierze udział. Sąsiad komentujący postępy innego sąsiada, ćwiczącego grę na saksofonie – „Daję mu czas do lata, a jak się nie nauczy, to połamię mu palce” ; jedenastolatek sprzedający zabawki na dzielnicowym pikniku – „Od razu uprzedzam, że ceny mam zachęcające” ; czy też „lekko namydlony piwem” chłopak, który prosi autora o przetłumaczenie na łacinę „Rzymianie, pierdolę wasze matki. Ja jestem Spartakus”. Michał Cichy • Foto: TVN24
Bywa więc wesoło, ale dla odmiany może być też wzruszająco. Jak przy urzekającej opowieści o psie Poldku, który należał do bezdomnego pana Jurka, a po jego śmierci został odnaleziony w schronisku na Paluchu i przygarnięty przez samego autora. Zdarzają się może i też fragmenty mniej absorbujące, ale jest ich na tyle mało, że nie stanowią jakiegoś problemu przy lekturze.
Mamy więc krótkie historyjki, scenki rodzajowe, ciepłe portrety zwykłych ludzi – zwłaszcza bezdomnych, drobnych pijaczków, rzemieślników – przedstawicieli ginących już zawodów. Ujmujące opisy przyrody, ptaków i owadów oraz rozważania o pogodzie. Poza tym refleksje na temat architektury, wspomnienia dotyczące zamierzchłych historii, a z drugiej strony zwrócenie uwagi na nowoczesność, np. na biurowce, wrastające coraz mocniej w tkankę miasta. To koloryt Warszawy, który opisuje Cichy. I to może tyle, jeżeli chodzi o punkty wspólne nowej książki z debiutem.
Są też różnice. Tym razem autor, wraz z nieodłączną suką Myszką, nie eksplorują już warszawskich ulic w tak szerokim wymiarze. Skupiają się jedynie na ich niewielkim wycinku – Starej Ochocie. To bardzo ważne miejsce dla Cichego – tutaj bowiem mieszka i tu jest, co zresztą oświadcza już w pierwszym zdaniu, centrum jego świata. Ochota jest tu ukazana jako miejsce, w którym czas płynie wolniej niż w ścisłym centrum czy innych dzielnicach Warszawy. Może jest tu też trochę biedniej niż gdzie indziej, ale tylko tu autor ma to, co mu tak bardzo odpowiada – święty spokój. Może bez przeszkód spacerować, kontemplować rzeczywistość, a nawet medytować. Czuć też wyraźnie, że Cichy ten swój rewir „o kształcie podobnym do migdała” najzwyczajniej w świecie kocha.
Z kolei w większym wymiarze niż w poprzedniej odsłonie, Cichy dzieli się z czytelnikami swoimi głębszymi przemyśleniami, własnym pomysłem na życie. Tytuł nowej książki nie jest tu przypadkowy, zdaje się metaforą powolnych acz nieustannych zmian, jakie spotykają nas wszystkich. „Pozwól rzece płynąć” to rzecz miejscami bardzo mocno filozoficzna. I jak do samego, mądrego przecież, przesłania autora – „Dobrze jest ocknąć się, wydostać ze stanu wiecznego zaaferowania i dostrzec otaczający świat” – nie mam żadnego „ale”; ba, nawet podziwiam i zazdroszczę tej świadomości oraz umiejętności takiego dogłębnego pogodzenia się z otaczającą nas rzeczywistością i pochylenia nad wartością życia; tak do samego „ubrania” zasad tej filozofii w słowa już trochę „ale” mam. Nie napiszę, że Cichy „coelhizuje”, bo tak nie jest, ale literacko raz wychodzi to lepiej, a raz… tak sobie. I to jest w zasadzie moje jedyne zastrzeżenie do tej udanej książki. Aktualnie czytam:

Similarity rank: 3.

Continue reading...