Home Polish Polish — mix Chmielna 70 pod lupą komisji. "Dostałem polecenie przygotowania pozytywnej decyzji"

Chmielna 70 pod lupą komisji. "Dostałem polecenie przygotowania pozytywnej decyzji"

480
0
SHARE

Aż cztery osoby reprezentowały ratusz na czwartkowej komisji weryfikacyjnej, lecz prezydent Warszawy i tak dostała kolejną grzywnę w wysokości trzech tysięc…
Krytyczne słowa czołowych polityków Platformy Obywatelskiej o tym, że brak przedstawicieli ratusza na komisji weryfikacyjnej to błąd, przyniosły efekt. Na czwartkowe posiedzenie dotyczące reprywatyzacji działki przy dawnej Chmielnej 70 prezydent Warszawy wysłała aż czterech reprezentantów. Byli to dwaj dyrektorzy: Piotr Rodkiewicz (z Biura Spraw Dekretowych) i Marek Mikos (były szef miejskiego Biura Architektury) oraz dwoje adwokatów: Zofia Majewska i Bartosz Przeciechowski. Osobiście Hanna Gronkiewicz-Waltz się nie stawiła, o czym poinformowała podczas specjalnie zwołanej konferencji kwadrans przed startem posiedzenia. Pełnomocnicy ratusza już w pierwszych minutach przystąpili do obrony swojej szefowej. Tłumaczyli, że gdy tylko dowiedziała się o wątpliwościach wokół Chmielnej 70, “podjęła szereg konkretnych działań”. Wymienili m.in. dyscyplinarne zwolnienie urzędników za zwrot działki, rozwiązanie Biura Gospodarki Nieruchomościami czy zabezpieczenie nieruchomości w księdze wieczystej, aby nikt nie mógł jej odsprzedać. Tłumaczenia nie zrobiły jednak wrażenia na członkach komisji. Przewodniczący Jaki pytał konsekwentnie, czy Hanna Gronkiewicz-Waltz sama ma zamiar przyjść na przesłuchanie. – Komisja ma pytania do niej, a nie jej urzędników – stwierdził. – Prezydent nie kieruje miastem jednoosobowo. Ponad 300 urzędników ma upoważnienie do wydawania decyzji, codziennie wydaje się ich w urzędzie ponad tysiąc. Dlatego w ocenie prezydenta dzisiaj przed komisją stawili się ci urzędnicy, którzy mają najlepszą wiedzę w tej sprawie – odpowiedziała przewodniczącemu mecenas Gajewska. Po burzliwej dyskusji między pełnomocnikami a przewodniczącym na sali pojawił się Krzysztof Śledziewski. To dobrze znany komisji weryfikacyjnej były urzędnik Biura Gospodarki Nieruchomościami. Dlaczego ponownie został wezwany? Śledziewski w sprawie Chmielnej jest jedną z kluczowych postaci. Był jej referentem – odpowiadał za gromadzenie akt i przygotowywał projekt decyzji zwrotowej. Z jego wielogodzinnego przesłuchania kluczowy jest następujący wniosek: nie tylko Śledziewski miał wiedzieć o słynnej płycie (Gronkiewicz-Waltz nazywała ją “dyskietką”) z Ministerstwa Finansów, na której była informacja, że przedwojennemu właścicielowi Chmielnej 70 wypłacono odszkodowanie za nacjonalizację nieruchomości. Wiadomość w tej sprawie – jak przekonywał – trafiła do kilkudziesięciu innych urzędników BGN. To ważne stwierdzenie, bo do tej pory Hanna Gronkiewicz-Waltz przekonywała, że tylko on miał wiedzę na ten temat. Na konferencji w sierpniu prezydent informowała, że “zataił” ten fakt, dlatego zwolniła go z ratusza. – Po kilku dniach Gertruda J-F. [naczelnik w BGN – red.] drogą mailową zawartość tej płyty przekazała bodajże kilkudziesięciu innym pracownikom BGN – wyjaśnił. I tym samym zaprzeczył dotychczasowym tłumaczeniom władz Warszawy, jakoby tylko Śledziewski o tych danych wiedział. Jak mówił dalej, naczelnik poleciła mu umieścić dane z ministerstwa w segregatorze z różnymi dokumentami indemnizacyjnym. Co też – jak twierdził – uczynił. Co ważne, członek komisji z ramienia PiS Sebastian Kaleta poinformował, że o sprawę maila naczelnik Gertrudy J-F pytał Prokuraturę Regionalną we Wrocławiu. – Ta potwierdziła, że maile z ministerstwa [z wykazem beneficjentów indeminizacji – red.] otrzymali również inni pracownicy BGN, a nie tylko pan Śledziewski – powiedział Kaleta. Były urzędnik BGN przyznał, że po otrzymaniu listy z resortu finansów kwestia działki na Chmielnej “utknęła”. Nikt się nią nie interesował do 2012 roku. Dopiero wtedy Jakub R. (były wiceszef BGN, który dziś siedzi w areszcie z zarzutami) kazał mu doprowadzić sprawę do rozstrzygnięcia. – Dostałem polecenie przygotowania decyzji o pozytywnym rozstrzygnięciu – powiedział Śledziewski. Świadek wielokrotnie przekonywał też, że “miał wątpliwości co do obywatelstwa Holgera Martina”, o których miał mówić swoim przełożonym, m.in. kierownikowi Mariuszowi P. Dopytywany przez pełnomocników ratusza, dlaczego nie złożył takiego zawiadomienia pisemnie albo nie próbował umówić się w tej sprawie z prezydent Warszawy tłumaczył, że – tu cytat – “nie było praktyki, aby pisemnie zgłaszać takie wnioski”. Zeznania byłego urzędnika pełne były barwnych porównań. Wielokrotnie przekonywał, że w jego ocenie w 2012 roku decyzja o zwrocie Chmielnej 70 była prawidłowa. – Ale teraz i mówię to z pełną odpowiedzialnością, bym się pod nią nie podpisał. Położyłbym się jak Rejtan, ale przy obecnym zasobie wiedzy bym się pod nim nie podpisał – podkreślał. Dopytywany przez pełnomocników, czy wszystkie obowiązki w sprawie Chmielnej wykonywał należycie – Śledziewski nie zaprzeczał. – Ale o to samo należy pytać wyżej. Ktoś jest głową w tym ratuszu. Ja byłem tylko, ciężko to określić, kawałkiem małego paluszka, małej skórki – powiedział. Oprócz Śledziewskiego, na czwartkowe posiedzenie wezwano trzy osoby, które w 2012 roku odzyskały od miasta działkę na placu Defilad: Grzegorza Majewskiego, Janusza Piecyka i Marzenę K., byłą urzędniczkę Ministerstwa Sprawiedliwości. Ta ostatnia odmówiła jednak składania zeznań. – Oświadczam, że ponieważ w sprawie, która jest przedmiotem dzisiejszej rozprawy, toczy się postępowanie karne, w którym jestem podejrzaną, to korzystam z prawa do odmowy składania zeznań – powiedziała. Przesłuchanie Grzegorza Majewskiego dotyczyło głównie jego żony, pracującej w urzędzie miasta, Dopytywany przez Patryka Jakiego, czy rozmawiali ze sobą o sprawach związanych z reprywatyzacją odpowiedział stanowczo: – Nigdy nie informowała mnie o procesach i sprawach toczących się w BGN. Jesteśmy tak wychowani, że z uwagi na charakter mojej pracy od dawien dawna nie rozmawiamy o tym. Przed komisją przyznał też, że na zakup praw i roszczeń do części nieruchomości przy Chmielnej 70 namówił go mecenas Robert N. – Zainwestowałem w to 1,5 mln zł – powiedział i dodał – to była inwestycja, która była obarczona dość dużym ryzykiem. Dlaczego? – Była to inwestycja w zakup 1458 metrów kwadratowych trawnika, a zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego, nieruchomość mogła mieć jakąkolwiek wartość wyłącznie, jeśli miałaby minimalną wielkość 2,5 tys. m kw – tłumaczył. Później to się udało, bo beneficjenci Chmielnej dołączyli do niej okoliczne działki. Mimo to, przyznał, że inwestycję traktował jako “okazję do zarobku”. – Żeby zainwestować i zwrócić sobie z nadwyżką – mówił adwokat. Warto też podkreślić, że zarówno Majewski jak i Janusz Piecyk (który zeznawał zaraz po nim) przekonywali, że wedle ich wiedzy Jan Holger Martin jest Polakiem, a nie Duńczykiem.

Continue reading...