‘Chcemy uczciwego procesu’ – mówi prawnik Romana Polańskiego wyrzuconego w czwartek z Amerykańskiej Akademii Filmowej. Ze strony człowieka, który od 40 lat boi się stanąć przed sądem, to dość zaskakująca deklaracja. Oburzenie reżysera to jednak tylko głos w chórze hipokryzji.
Oscarowe gremium waży słowa, pisząc o „standardach etycznych”, „szacunku dla ludzkiej godności” i „wartościach”. Przypomnijmy: w 1977 r. Polański przyznał się do seksu z 13-latką. Wcześniej podał jej alkohol i środki uspokajające. Reżyser zawarł ugodę. Za przyznanie się do winy miał uniknąć cięższych zarzutów i dłuższej odsiadki, a ofiara nie musiała zeznawać w sądzie. Gdy okazało się, że jednak grozi mu więzienie, uciekł z USA do Francji.
CZYTAJ TAKŻE: Ścigany jak Roman Polański
Zarzuty nie przeszkodziły mu w karierze. Przez ostatnie 40 lat był wielokrotnie nagradzany, w tym Oscarem za „Pianistę”. Gdy w październiku „The New York Times” ujawnił, że producent Harvey Weinstein przez dekady molestował współpracowniczki, a kobiety na całym świecie zaczęły mówić o bezkarności sprawców, sprawa Polańskiego powróciła. Wydawało się, że tym razem coś się zmieni – zwłaszcza gdy Akademia błyskawicznie przegłosowała wyrzucenie Weinsteina.
Mijały miesiące, a miecz nie opadał. Akademia niespodziewanie przemówiła w czwartek. Polański został wyrzucony razem z komikiem i aktorem Billem Cosbym. Jak twierdzi prawnik reżysera – niezgodnie z procedurami, które zapewniają możliwość obrony.