Dlaczego nikt nie zatrzymał dywersantów na granicy? Czego możemy się spodziewać w nadchodzącym czasie? Czy aktów dywersji będzie więcej? Na te pytania odpowiada Gazeta.pl dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak dywersanci mogli przedostać się do Polski?
Premier Donald Tusk poinformował we wtorek 18 listopada w Sejmie, że za aktami dywersji na polskich torach stoi dwóch obywateli Ukrainy. Wjechali oni do kraju z Białorusi. Dlaczego nikt ich nie zatrzymał? Dr Michał Piekarski podkreśla, że granica nie jest całkowicie zamknięta i wciąż funkcjonują przejścia. — Ruch graniczny nie jest zamknięty w stu procentach. Mało tego, niedawno otworzyliśmy dwa przejścia graniczne. Zasadniczą kwestią jest to, czy te osoby były w jakiś sposób znane naszym służbom, ponieważ jedna z nich była skazana w Ukrainie. Trzeba pamiętać, że Ukraina nie jest państwem Unii Europejskiej — to raz. Więc przepływ danych pomiędzy służbami jest ograniczony. Nie jest taki jak pomiędzy służbami państw UE — podkreśla ekspert. Dr Piekarski zaznacza, że brak centralnych baz danych oraz możliwość użycia fałszywych dokumentów mogły utrudnić weryfikację osób przekraczających granicę. — Po drugie — nie ma automatycznego przepływu danych pomiędzy rejestrami skazanych, a tym bardziej osób podejrzewanych czy notowanych przez służby. To zależy od wielu czynników. Co istotne, te osoby mogły poruszać się na podstawie fałszywych dokumentów. W takim przypadku stopień trudności jest jeszcze wyższy i niestety mogły po prostu dostać się na terytorium Polski — zauważa nasz rozmówca.
REKLAMA
Czy służby mogły sprawdzić podejrzewanych wcześniej?
Czy zatem Polacy nie mogli uzyskać takich danych od służb ukraińskich? — Potencjalnie tak, natomiast Ukraina nie jest w Unii Europejskiej. Przepływ danych jest po prostu inny, bardziej ograniczony, ponieważ Ukraina nie jest w systemie informacyjnym Schengen. Możemy potencjalnie prosić Ukrainę o takie informacje, ale trzeba pamiętać, że są tam tysiące osób skazanych albo podejrzewanych np. o działanie na rzecz Rosji. Według mojej wiedzy — automatyzmów przekazywania takich danych nie ma — zaznacza ekspert.Ryzyko ataków wzrasta
Według specjalisty obecne wydarzenia mogą być częścią szerszego planu destabilizowania Polski. Zauważa, że zagrożone mogą być nie tylko tory, lecz także cała infrastruktura. — Istnieje ryzyko, że takie ataki — mówiąc wprost to są zamachy terrorystyczne — będą się powtarzać. Mogą być wymierzone w sieć kolejową albo w inne elementy infrastruktury, np. energetyczną — uważa dr Piekarski. Ekspert przypomina, że Polska od dawna mierzy się z atakami w przestrzeni cyfrowej. Teraz zagrożenie może przybrać formę fizyczną. — Musimy funkcjonować z założeniem, że usługi, do których jesteśmy przyzwyczajeni — prąd, gaz, paliwa, sieć komórkowa, możliwość płatności kartą lub elektronicznej — mogą być ograniczone albo na jakiś czas zniknąć. To samo dotyczy transportu. Ktoś może dokonać akcji dywersyjnej wymierzonej w sieć drogową — podkreśla. — Nie chodzi tu o zawieszenie swobód obywatelskich, tylko o to, że ktoś może doprowadzić do wyłączenia prądu czy sieci komórkowej — dodaje.
Zobacz wideo
Wojna z Rosją? NATO może nam wysłać pocztówkę zamiast wojska [To nie takie proste]
Stopień alarmowy «Charlie»
Polski rząd postanowił wprowadzić trzeci stopień alarmowy. Ekspert apeluje, aby zwracać uwagę także na drobne zachowania w rejonie torów. — Należy mieć na uwadze, że są zachowania, które nie pasują do schematu, nie są typowe dla osób przebywających na terenie kolejowym.