W tym roku zacznę trochę nietypowo. Naświetlę Wam bowiem największy problem, z którym zmagają się instytucje czy osoby, które kontrolują system finansowy. Ostatnie 36 lat upłynęło pod znakiem spadku wysokości stóp procentowych na całym świecie. Im niższe odsetki od długu tym rządy, korporacje oraz osoby fizyczne chętniej się zadłużały. Efekt trzech dekad rozwoju gospodarczego finansowanego kredytem jest taki, że dziś skumulowana wartość długu w relacji do wielkości światowej gospodarki jest większa niż kiedykolwiek. Całkowita wartość rynku obligacji przewyższa łączną kapitalizację wszystkich akcji notowanych na giełdach całego świata. Problem zadłużenia jest piekielnie skomplikowany. – Po pierwsze ciężar długu jest tak duży, że jego dalszy przyrost nie generuje już wzrostu gospodarczego. – Po drugie obecnie mamy historycznie niską rentowność (odsetki), czyli rekordowo wysokie ceny obligacji. – Po trzecie większość rynku derywatów szacowana jest ostrożnie na 10-13 krotność globalnego PKB i jest zabezpieczona na ekstremalnie przewartościowanych obligacjach zbankrutowanych rządów.
Z problemem zadłużenia banki centralne próbowały walczyć od 2008 roku. Kilkukrotnie zwiększono bazową podaż waluty, ale skutków w postaci wysokiej inflacji póki co nie widać. Inflacja jest tym, czego zbankrutowanym rządom oraz bankom centralnym potrzeba najbardziej. Dzięki wysokiej inflacji (dużo wyższej niż odsetki od długu) znacząco spada rzeczywista wartość długu. Z podobnym procesem mieliśmy do czynienia w USA w latach 60-70-tych.
Zrozumienie tego jest kluczowe, gdyż wiele wskazuje na to, że inflacja zaczyna wreszcie przyśpieszać, a banki centralne najprawdopodobniej z dodruku charakterystycznego dla QE zaczną powoli przechodzić do typowego „helicopter money”. Innymi słowy zamiast drukować walutę i skupować obligacje, akcje czy inne aktywa od banków komercyjnych, banki centralne zaczną bezpośrednio finansować deficyty budżetowe, aby większa ilość środków płatniczych trafiła na ulicę wywołując + 10% inflację. Sprowadzenie bowiem długu do „bezpiecznych” poziomów wraz z przetransferowaniem większości rządowego zadłużenia do bilansów banków centralnych wydaje się niezbędne przed przejściem do nowego systemu opartego na SDR’ach.
Nim jednak przejdę do omówienia rynków finansowych oraz poszczególnych aktywów zacznę od ruchów na arenie geopolitycznej. Wybór Trumpa wniósł dużo optymizmu, ale nie zmienił faktu, że wciąż istnieje dług, który trzeba spłacić, poza tym mamy stopy procentowe, które będą rosnąć. Z wielu danych wynika, że 2017 rok będzie czasem, kiedy powróci inflacja. „Powróci”, czyli w praktyce po prostu wzrośnie. Jeśli nie dojdzie do krachu na rynkach, to fałszowane rządowe statystyki mogą dać podstawy do jeszcze większej propagandy niż do tej pory. Wybór Trumpa na kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych doprowadzi w mojej ocenie do sporych zmian, zwłaszcza w polityce zagranicznej. Znając poglądy Henry Kissingera (doradca ds. polityki zagranicznej) uważam, że w ciągu kolejnych lat Chiny zostaną przedstawione jako główne zagrożenie dla USA. Kilka lat temu wrogiem nr. 1 był Irak, później Iran, następnie Rosja oraz Syria (Assad). Największym jednak zagrożeniem dla hegemonii USA są niezwykle silne gospodarczo Chiny. W realizacji polityki zagranicznej najefektywniejsze są sojusze oparte na relacjach win – win, czyli wymianie handlowej. Chińczycy realizując projekt nowego jedwabnego szlaku rzucili Ameryce wyzwanie. Przez ostatnie trzy dekady większość handlu odbywała się drogą morską, którą jest relatywnie łatwo zablokować zwłaszcza, jeżeli dysponuje się rozbudowaną flotą. Przestawienie handlu na drogę lądową (jedwabny szlak) automatycznie neutralizowało zagrożenia ze strony USA.
Aby osłabić Chiny oraz spowolnić budowę jedwabnego szlaku, konieczny jest sojusz USA z Rosją i w tą stronę moim zdaniem pójdziemy. W mediach ustanie demonizacja Rosji czy Putina. Działania USA w Syrii stracą na znaczeniu i ostatecznie Assad utrzyma się u władzy. Być może permanentna blokada budowy gazociągów z Kataru (przez Syrię) do Europy skusi Rosję do spowolnienia współpracy z Chinami. W każdym razie poprawa relacji na linii USA – Rosja oznacza poprawę relacji także z UE i docelowo zniesienie sankcji gospodarczych, zapewne pod wpływem oficjalnych nacisków ze strony Niemiec.
Wielką niewiadomą jest skąd Trump ma pozyskać finansowanie gigantycznego deficytu budżetowego, który docelowo może przekroczyć 1,5 bln USD (7% PKB USA). Widząc, kto wejdzie do nowego rządu zakładam, że Trump już porozumiał się z FED. W grę wchodzi także emisja „obligacji infrastrukturalnych”, skupowanych przez amerykańskie koncerny sprowadzające gotówkę do USA dzięki znacznym obniżkom podatków. O ile sytuacja w Europie wygląda źle, o tyle uważam, że do rozpadu UE czy strefy Euro w 2017 roku nie dojdzie. Napływ emigrantów wraz z uspokojeniem relacji na lini USA – Rosja powinien zostać powstrzymany. Dążyć do tego będą także europejscy politycy, którzy na hasłach jedności z emigrantami stracili resztki poparcia. Wybory zarówno w Holandii, Włoszech jak i Francji przyniosą zwycięstwa partii eurosceptycznych, ale wydaje mi się, że w żadnym kraju nie uda się uzyskać większości. Ruch 5 gwiazd z Włoch oraz Front Marii Le Pen zyskują na poparciu z każdym miesiącem, ale co innego wygrać wybory, a co innego utworzyć sprawną koalicję zdolną do opuszczenia struktur UE. Chiny do tej pory zamieniły większość rezerw dolarowych w nieruchomości, firmy oraz prawa do wydobycia surowców na całym świecie. W 2017 roku tempo akwizycji w USA znacznie spadnie w efekcie wzrostu napięcia na lini USA – Chiny. Generalnie chińska ekspansja znacznie zwolni. Z modelu bazującego na przejęciach Chińczycy przejdą do modelu budowania wewnętrznego rynku usług. Mimo poważnych problemów na rynku kredytowym uważam, że Chiny pozostaną głównym motorem globalnego wzrostu gospodarczego. Uważam, że FED podniesie stopy o kolejne 0,5% w 2017 roku. Pierwsza podwyżka 0,25% możliwa jest już w marcu. Mimo, iż stopy będą rosnąć, to ich wysokość nadal będzie znajdować się znacznie poniżej rzeczywistej czy nawet oficjalnej inflacji. Rosnąca dysproporcja pomiędzy wysokością stóp w Europie i w USA sprawia, że kapitał migruje do USA sprawiając, że dolar się umacnia. Drogi dolar jest już problemem dla wszystkich. a) Firmy notowane na giełdzie w USA osiągają połowę zysku poza granicami kraju. Zyski denominowane w tańszych walutach oznaczają gorsze wyniki finansowe i trudności z utrzymaniem wysokich cen akcji. b) Kraje rozwijające się nie są w stanie obsłużyć długu zaciąganego w erze taniego dolara. Skala problemów jest już na tyle duża, że problem przekłada się negatywnie na bezpieczeństwo całego sektora bankowego w USA. c) Drogi dolar jest naturalnym hamulcem inflacyjnym. Wzrost inflacji jest natomiast tym, na czym rządzącym oraz FED zależy najbardziej. Przy podwyżkach stóp procentowych wymuszonych rosnącą rentownością obligacji powrót do dodruku (oficjalnego) jest moim zdaniem konieczny. Przyszłoroczny deficyt zapewne przekroczy 1,5 bln USD. Globalni inwestorzy wyprzedają amerykański dług w rekordowym tempie. Jedynym kupcem stabilizującym sytuację wydaje się być ponownie FED. Wysoki deficyt finansowany całkowicie kapitałem pochodzącym z dodruku jest tym, co może poważnie przyśpieszyć inflację, a wraz z nią dewaluację długu. Na koniec zacytuję Jim’a Rickardsa, którego relację z członkami FED oceniam lepiej niż na dobre: Rentowność obligacji europejskich bankrutów jest na poziomach niższych niż w USA. Zawdzięczamy to oczywiście Europejskiemu Bankowi Centralnemu, który z powietrza kreował 80 mld EUR miesięcznie, za które skupował dług, na który nie było chętnych. EBC zaczął już jednak ograniczać skalę dodruku i moim zdaniem w 2017 skala interwencji będzie nadal redukowana. Jeżeli podwyżki stóp procentowych w USA okażą się bardziej agresywne niż prognozowałem, to i EBC może po raz pierwszy od 10 lat zdecydować się na symboliczny wzrost stóp procentowych. Największą niewiadomą są Włosi i ewentualne rozpisanie referendum w sprawie opuszczenia UE. Wbrew jednak powszechnej opinii uważam, że rozpad Euro zacznie się od opuszczenia strefy przez Niemcy. Kraje takie jak Włochy, Hiszpania, Portugalia czy nawet Francja są tymczasowo największymi beneficjentami destruktywnej polityki EBC. Porzucenie wspólnej waluty przez trzon UE oznaczałby natychmiastową dewaluację Euro oraz długów denominowanych w tej walucie. To jednak nie jest jeszcze temat na rok 2017. Rynek akcji szczególnie w USA jest dla mnie wielką niewiadomą. Z jednej strony jest to najbardziej przewartościowany rynek zarówno pod względem fundamentalnym jak i względem innych krajów. Z drugiej strony, w obliczu rosnącej inflacji oraz wzrostu stóp procentowych, kapitał uciekający z rynku obligacji może wynieść akcje na jeszcze wyższe poziomy. W roku 2016 największym kupcem akcji były same korporacje notowane na NYSE. Skupowały one z rynku własne akcje celem umorzenia. Efekt – wzrost cen o 10%. Wg raportu Goldmana w 2017 roku te same korporacje mają zamiar jeszcze zwiększyć skalę buyback’ów. Zamierzają one przeznaczyć zaledwie 52% kapitału na rozwój czy inwestycje, natomiast do akcjonariuszy ma wrócić 48% w postaci dywidendy czy skupu akcji własnych. Ostatni raz tak silny strumień kapitału popłynął w kierunku akcjonariuszy w 2007 roku. Co było później, wszyscy wiemy.