Byłby świetnym pisarzem albo politykiem. Miał wszystkie cechy niezbędne do brylowania w tzw. wielkim świecie. Prezencja znakomita, maniery nienaganne, kobiety szalały za nim, na Zachodzie czuł się jak u siebie. Ksiądz na chrzcie stwierdził, że chrzci przyszłego prezydenta.
To Andrzej Łapicki (1924-2012) pisał dzienniki? A jakże, w latach 1984-2005. Pisał je ręcznie, długopisem lub piórem, w grubych zeszytach. Notował swoje wrażenia przeważnie raz w tygodniu, w weekend, ale gdy czasy były gorące, robił to częściej. Nikomu się z tego nie zwierzał.
To nie zapiski nadętego intelektualisty, który chwali się lekturami czy też głębią przemyśleń na temat natury świata. To zapiski intelektualisty ironisty skupionego na sobie, żyjącego w emocjach, pomstującego na innych, ale też zdolnego do autoironii. To zapiski człowieka, który potrafił pisać dowcipnie, ze swadą, wiedzącego, jak ująć coś w skrócie, ale także, jak zapisać najważniejsze dlań zdarzenia ze wszystkimi istotnymi szczegółami, tak, żebyśmy mogli się poczuć ich pełnoprawnymi uczestnikami. Łapicki pisze o sprawach…