Jeszcze żaden selekcjoner reprezentacji Polski w XXI w. nie zadebiutował zwycięsko. Jerzy Brzęczek też nie. Włosi ocalili remis 1:1 na kwadrans przed końcem dzięki golowi z rzutu karnego
Piłkarze jeszcze się porządnie nie spocili, gdy Piotr Zieliński – nasz jedyny kandydat na wirtuoza, rozgrywający z bajeczną techniką – dzięki podaniu od Roberta Lewandowskiego stanął oko w oko z Gianluigim Donnarummą. Ale włoski bramkarz jego strzał obronił. Polacy manewrowali efektywniej
Długo wydawało się, że będzie to jedyny przed przerwą epizod spektakularny, w pozytywnym tego przymiotnika znaczeniu. Polacy głęboko się cofnęli, a Włosi nie mieli pojęcia, jak ich złamać. Widać było, że dopiero wyruszyli w podróż do wygrywania. Rozgrywali akcje niezbornie, nie korzystali z wyuczonych schematów, w defensywie zbyt często ratowali się bezładnymi wykopami. A w ofensywie – przypadkowymi strzałami. Obie strony, jeśli w ogóle zdobywały się na kreatywność, to w ilościach aptekarskich.
Polacy manewrowali jednak efektywniej. Ilekroć dopadli piłki na wrogiej połowie – fakt, rzadko – to potrafili coś zdziałać. Zwłaszcza bohaterowie tamtej akcji z początku intensywnie kombinowali, jak przechytrzyć włoską defensywę. Aż wreszcie błąd popełnił Jorginho, Lewandowski dośrodkował, wpadający w pole karne Zieliński huknął z woleja. Ładna akcja, piękny gol. Godny duetu, który powinien od lat ciągnąć polską ofensywę.