Powracająca melodia kryzysu – fakty.interia.pl – Dokładnie dziesięć lat temu bankructwo ogłosił amerykański bank inwestycyjny Lehman Brothers. Wydarzenie to zapoczątkowało światowy kryzys gospodarczy, największy od lat 30. ubiegłego wieku. Konsekwencje
Dokładnie dziesięć lat temu bankructwo ogłosił amerykański bank inwestycyjny Lehman Brothers. Wydarzenie to zapoczątkowało światowy kryzys gospodarczy, największy od lat 30. ubiegłego wieku. Konsekwencje tego, co wydarzyło się 15 września 2008 roku, są odczuwane do dziś. Zawalenie się rynku nieruchomości w USA przerwało błogi sen o wiecznie rosnącej i niczym nieskrępowanej gospodarce.
Zdjęcie
Jedna z protestujących w ramach ruchu „Occupy Wall Street“ / AFP
Choć narastająca od kilku lat bańka na amerykańskim rynku nieruchomości powinna być widoczna dla każdego, kto krytycznie spoglądał na powszechnie dostępne dane, nie analizowano niepokojących sygnałów. Wprost przeciwnie. Rządzący i bankierzy przekonywali siebie nawzajem, że rynek nieruchomości i finansów nie ma prawa się zawalić. Wciskano więc kredyty hipoteczne komu tylko się dało, bez weryfikacji dochodów, tylko po to, by banki mogły tworzyć z nich rozbudowane instrumenty finansowe i sprzedawać je inwestorom. Ale – do czasu. Gdy Fed (amerykański bank centralny) podniósł stopy procentowe i okazało się, że klienci nie są w stanie spłacać kredytów, ceny domów zaczęły spadać, a banki zorientowały się, że utopiły miliardy w instrumentach, które stały się bezwartościowymi świstkami papieru.
A to był dopiero początek.
Wystarczy poszukać archiwalnych materiałów telewizyjnych, by uświadomić sobie grozę pamiętnego poniedziałku, 15 września 2008 roku.
CNN od wczesnych godzin porannych alarmuje widzów na tle czerwonych strzałek oznaczających spadki, że dzieje się coś bezprecedensowego. „To zdumiewające. Wall Street już dawno czegoś takiego nie widziało“ – pada z ekranu. I zaraz potem: „Wiadomość z ostatniej chwili. Giełdy na całym świecie zanurkowały w związku z kryzysem na Wall Street“.
Prezenterka CNBC pyta wprost: „Czy nasze pieniądze są bezpieczne?“. Ekspert odpowiada, ale już nie wprost. „Sytuacja jest bardzo poważna. Nie wiemy jeszcze, gdzie nas to zaprowadzi. Mamy do czynienia z ryzykiem systemowym i globalnym“ – wywodzi fachowo.
Upadek Lehman Brothers początkowo uderzył w rynki finansowe – giełdę, banki itd., dlatego też najpierw mówiło się o „kryzysie finansowym“. Ale później, gdy w kolejnych krajach Zachodu następowała recesja, dług publiczny wymykał się spod kontroli, a ludzie zaczęli tracić pracę, świat zdał sobie sprawę, że doszło do globalnego kryzysu gospodarczego. Porównania do Wielkiej Depresji z lat 30. znalazły potwierdzenie w liczbach.
Oto kilka z nich. W krajach OECD, a więc w grupie 35 rozwiniętych państw świata, pracę w następstwie wydarzeń z 2008 r. straciło 8 milionów osób, z czego 2,6 mln w USA. W 2009 r. gospodarka w strefie euro skurczyła się o blisko 10 proc., a np. w Meksyku aż o 22 proc. Bezrobocie w Grecji wzrosło z 7 proc. przed kryzysem do 28 proc., w Hiszpanii osiągnęło pułap 26 proc. (przed kryzysem – 8 proc.), a w Irlandii skoczyło z 4 do 16 proc.
W zglobalizowanej gospodarce żadne państwo nie miało prawa czuć się bezpiecznie wobec wydarzeń zapoczątkowanych upadkiem Lehmana. Nawet tam gdzie do recesji nie doszło, np. w Polsce, mieliśmy do czynienia ze znacznym wyhamowaniem tempa wzrostu gospodarczego, stagnacją płac, nie udało się również uniknąć wzrostu bezrobocia.
Politycy, ekonomiści, bankierzy i dziennikarze ekonomiczni, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, całe swoje kariery zbudowali na zapewnianiu od końca lat 80. ubiegłego wieku, że wszystko jest w porządku, a żaden kryzys nam nie grozi.
W latach bezpośrednio poprzedzających gospodarczą zapaść wieszczyli świetlaną przyszłość i z wyżyn swoich kompetencji potępiali nielicznych sceptyków.
„W tym niesamowitym świecie natychmiastowej komunikacji i wolnego przepływu kapitału tworzymy największy okres prosperity w historii ludzkości“ – cieszył się w czerwcu 2005 roku Christopher Cox z Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.
Podobną oceną sytuacji wykazał się miesiąc później szef Fed-u Ben Bernake. Zapytany, czy bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości może wywołać recesję, odpowiedział: „Nie kupuję tej narracji. To bardzo mało prawdopodobne. Nigdy się nie zdarzyło, by ceny domów zaczęły spadać w skali kraju“. Jeszcze jesienią 2005 r. utrzymywał: „Małe wychłodzenie rynku nieruchomości, jeśli w ogóle się pojawi, nie będzie miało wpływ na wzrost gospodarczy“.
Wtórował mu były szef Fed-u, słynny Alan Greenspan: „Nie ma bańki na rynku nieruchomości w skali kraju. To tylko piana na lokalnych rynkach“.
Im więc bardziej bańka rosła, tym bardziej w gremiach decyzyjnych rosło przekonanie, że jej nie ma. A nawet jeśli dostrzegano, że coś tam w tych kredytach hipotecznych nie gra, to twierdzono, że i tak nie przełoży się to na gospodarkę.
„Stawiam, że to, co dzieje się na rynkach finansowych, nie wpłynie fundamentalnie na realną gospodarkę“ – głosił William Poole, szef banku centralnego St. Louis w kwietniu 2007 r.
Jeśli ktoś myśli, że ta kojąca narracja ustała w 2008 roku, gdy już widać było, że wszystko się zaraz zawali, jest w grubym błędzie. W końcu rolą rządzących jest uspokajać rynki, a nie mówić prawdę obywatelom.
„Gospodarka nadal będzie rosła. A jeśli gospodarka rośnie, to znaczy, że nie ma żadnej recesji. Wszyscy o tym wiemy“ – klarował jeszcze w lutym 2008 r. sekretarz skarbu Henry „Hank“ Paulson, najwyraźniej poirytowany tym, że on, geniusz finansów i ekonomii, musi tłumaczyć takie oczywistości maluczkim.
Kiedy jedni byli poirytowani, inni dowcipkowali:
„W drugim kwartale mieliśmy wzrost na poziomie dwóch proc. Mam dla republikanów propozycję hasła wyborczego: ‚Gospodarka – mogło być gorzej'“ – stwierdził Ben Bernake w sierpniu 2008 r.
7 września, tydzień przed upadkiem Lehman Brothers, Paulson stanowczo podkreślał: „Nie zmienia się nasza ocena korekty na rynku nieruchomości i siły naszych instytucji finansowych“. Po ogłoszeniu bankructwa przez Lehman Brothers zapewnił, że rynki miały czas, żeby się do tego przygotować, a system bankowy jest „absolutnie niezagrożony“. W tym przekonaniu długo nie wytrwał, bo już kilka dni później błagał Kongres i prezydenta o miliardy dolarów pożyczki dla sektora bankowego.
– Do najważniejszych przyczyn kryzysu należy zaliczyć przeprowadzoną w wielu krajach tzw. deregulację, czyli znaczące złagodzenie wymagań stawianych instytucjom finansowym, w tym bankom. Zmiany te zostały przeprowadzone w interesie wielkiego kapitału i związanej z nim wąskiej grupy społecznej – mówi Interii prof. Leokadia Oręziak, kierownik Katedry Finansów Międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.
Zgadza się z tym prof. Andrzej Szahaj, filozof z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.
– Uznano, że gospodarka potrzebuje większego zakresu wolności, mniej regulacji, mniej nadzoru państwa, więcej swobody w procesach koncentracji kapitału, mniej przeszkód dla fuzji i przejęć.
W 1981 roku prezydent USA Ronald Reagan w roli szefa Departamentu Skarbu obsadził Donalda Regana z banku Merrill Lynch, a ten niemal natychmiast zabrał się do „uwalniania“ gospodarki skrępowanej surowymi przepisami. A zwłaszcza uwalniania sektora finansowego.
Przez 30 lat kolejni bankierzy w roli szefów krajowej gospodarki: Regan z Merrill Lynch, Robert Rubin z Goldman Sachs czy Hank Paulson również z Goldmana, przekonywali prezydentów i naród, że banki potrzebują większej swobody w inwestowaniu, co miało się rzekomo przysłużyć całej gospodarce.
I tak likwidowano kolejne zawory bezpieczeństwa.
Bodaj najdonioślejszym osiągnięciem bankierów było zniesienie ustawy Glass-Steagall (od nazwisk jej twórców), uchwalonej w 1933 r. w wyniku wielkiego kryzysu. Ustawa zakazywała bankom łączenia ryzykownej działalności inwestycyjnej, spekulacyjnej z prowadzeniem rachunków i udzielaniem kredytów. Innymi słowy, nie można było grać w ruletkę pieniędzmi klientów. Osobno funkcjonowały banki inwestycyjne a osobno banki komercyjne.
W 1999 roku, za prezydentury Billa Clintona, ustawa Glass-Steagall została ostatecznie obalona. Dało to bankierom zielone światło do jeszcze agresywniejszego zmieniania prawa pod siebie rękami rządzących, obojętne, z którego obozu.
Rok później, pod dyktando finansistów, uchwalono ustawę zakazującą regulowania derywatów – złożonych instrumentów finansowych, będących dla banków prawdziwą żyłą złota. Te papiery wartościowe były na tyle skomplikowane, że politycy niespecjalnie mieli do nich głowę. Zaufali fachowcom-finansistom.
A to właśnie derywaty rozwaliły gospodarkę.
W jaki sposób? Tu dochodzimy już do rynku nieruchomości i owej wspominanej bańki spekulacyjnej.
Finansiści wpadli na genialny pomysł, by tysiące wysoko oprocentowanych pożyczek dużego ryzyka – na domy, na samochody, chwilówki – upakować w jeden instrument finansowy. Nazywano to dywersyfikacją ryzyka. Banki sprzedawały takie derywaty jako superpewną inwestycję, o czym zapewniały opłacane przez bankierów agencje ratingowe.
– W ten sposób agencje ratingowe wprowadzały w błąd inwestorów na całym świecie – wyjaśnia prof. Oręziak.
Ten instrument pochodny (CDO – Collateralized Debt Obligation; papier wartościowy, którego zabezpieczeniem były kredyty) okazał się niesamowicie zyskowny. Banki sprzedawały i kupowały CDO bez opamiętania. Wcześniej zapewniły sobie likwidację przepisów ograniczających ryzyko, jakie mogą przy tym podejmować.
Nagle wszyscy zaczęli mieć interes w tym, by wciskać kredyty komu się dało, z bezrobotnymi na czele. Tylko w ten sposób dało się zapewnić stały dopływ „mięsa“, z którego można lepić CDO i sprzedawać inwestorom. Lokalni pożyczkodawcy już nie przejmowali się, czy kredyty będą spłacane czy nie, bo po prostu sprzedawali je bankom, które domagały się ich jak najwięcej.
Z kolei największy ubezpieczyciel w USA – AIG – oferował inny pomysłowy instrument (CDS – Credit Default Swap).