Historia. Urodził się w rodzinie kowali w Sułkowicach, w 1894 roku. Bez takich jak On nie świętowalibyśmy 100-lecia niepodległości
Ojciec chciał uczyć go kowalstwa, ale losy syna potoczyły się inaczej. Miał w tym udział ksiądz Aleksander Kudłacik z sułkowickiej parafii. Za jego namową Józefa posłano do krakowskiego Gimnazjum św. Anny, choć rodzina była uboga. W pierwszym roku z zamieszkał u rodziny późniejszego wybitnego matematyka Stefana Banacha, który chodził do tej samej szkoły. Józef Ostafin już będąc uczniem rozpoczął działalność niepodległościową. W roku, w którym zdał maturę wstąpił do II Brygady Legionów i razem z nią wziął udział w kampaniach karpackiej i wołyńskiej. W 1917 roku wcielony do wojska austro-węgierskiego upozorował własną śmierć, aby pod fałszywym nazwiskiem przyłączyć się Polskiej Organizacji Wojskowej. W tym samym czasie podjął studia na Wydziale Rolniczym Politechniki Lwowskiej. Jak podaje Instytut Pamięci Narodowej, który uczynił Józefa Ostafina jednym z bohaterów cyklu „Małopolscy Bohaterowie Niepodległości”, w listopadzie 1918 roku został on internowany przez Ukraińców, ale już w grudniu uciekł z obozu i przez Węgry dotarł do Krakowa. Wkrótce po tych wydarzeniach wziął udział w obronie Lwowa i Przemyśla. Walczył też o na drugim krańcu Polski, w Powstaniu Śląskim, a w międzyczasie w wojnie polsko-bolszewickiej. Jego waleczność została doceniona; przyznano mu honorową odznakę „Orląt”, dyplom „Za Dzielność i Wierną Służbę Ojczyźnie”, „Gwiazdę Przemyśla”, Śląską Wstęgę Waleczności i Zasługi oraz Srebrny Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari. W latach 30-tych otrzymał Krzyż Niepodległości oraz Krzyż Oficerski Orderu Polonia Restituta. Józef Ostafin miał ukończył też studia rolnicze na Politechnice Lwowskiej, odbył praktykę i rozpoczął pracę jako zarządca majątku ziemskiego pod Lwowem. Z czasem dostał posadę inspektora w jednej z organizacji rolniczych i awansował na kierownika a w końcu na dyrektora. Zajął się również polityką. W latach 30-tych dwukrotnie zdobył mandat poselski. Układał sobie też życie prywatne żeniąc się z lwowianką Kazimierą Medyńską. Małżeństwo doczekało się trzech córek: Krystyny, Wandy i Jadwigi. Jak wspomina najmłodsza z nich – Jadwiga Ostafin-Martyna, rodzice byli dobrym małżeństwem, a razem z dziećmi tworzyli bardzo udaną i kochającą się rodzinę. – Spędzałam z tatą dużo czasu, choziliśmy na grzyby. Często zabierał mnie ze sobą w różne miejsca. Był serdecznym człowiekiem i kochającym ojcem. Na dużo mi pozwalał, chyba dlatego, że byłam najmłodsza. Kiedy wybuchła II wojna światowa zdążył przeprowadzić przez granicę na Sanie, na stronę niemiecką swojego przyjaciela Erwina Wagnera, który stracił wzrok jeszcze w czasie I wojny światowej. Kiedy wrócił do domu, do Lwowa – aresztowało go NKWD. – Pamiętam z dzieciństwa jak ojciec opowiadał, nie mnie, ale komuś z dorosłych jak było w areszcie u Sowietów. Przesłuchujący go oficer NKWD rzucił: „Macie pięć minut żeby pomyśleć o rodzinie i tym swoim Bogu”, po czym wyprowadził go na zewnątrz, ustawił twarzą do ściany i rozległy się strzały. Ojciec wspominał, że był to moment, kiedy zastanawiał się czy jeszcze żyje czy już nie. Oficer podszedł wtedy do niego i powiedział „To teraz pójdziemy porozmawiać…” – opowiada pani Jadwiga. Ostatecznie NKWD go jednak puściło, lecz nie po to, aby zwrócić mu wolność, a raczej w nadziei na to, że śledzenie go pozwoli na ujęcie innych jemu podobnych, którzy nie myśleli walczyć za Związek Radziecki, ale za Polskę. Ruszył w swoje rodzinne strony, do Sułkowic, gdzie niedługo po nim udała się też żona z córkami. Ze względu na różne przeciwności dotarły tu dopiero w maju 1940 roku. Później razem przenieśli się do Krakowa, na Grodzką. W 1941 roku wstąpił do ZWZ-AK. Na początku lat 40-tych pracował, potem musiał się ukrywać ponieważ wystawiono za nim „list gończy”. Córka pamięta do dziś, jak z matką, jeździła za Kalwarię Zebrzydowską, spotkać się potajemnie z tatą. Ukrywał się w okolicach Palczy. Przez cały ten czas działał aktywnie w podziemiu. Po wojnie ani myślał opuścić kraj i wyjechać na Zachód, choć miał takie propozycje. Pozostał w podziemiu, przystąpił do organizacji WiN, czyli Wolność i Niezawisłość. Nie przyznając się do swojego wyższego wykształcenie pracował jako buchalter w majątku rolnym w Wierzbnie. 1946 roku został aresztowany. Stało się to w Giebułtowie. Zaraz potem w ich mieszkaniu przy Grodzkiej zaczął się „kocioł”. Z matką i trzema córkami na trzy tygodnie zamieszkali dwaj funkcjonariusze UB licząc na to, że w mieszkaniu pojawi się ktoś z wiadomościami o Józefie, albo z pytaniem o niego. Czyhali na jego znajomych i współpracowników. – Pamiętam z tamtego okresu taką tragikomiczną historię. UB-ecy złapali bowiem… domokrążcę, który chodził po domach i malował ludziom portrety. Zatrzymany siedział razem z nami i… malował portrety ubekom, tak jak mu kazali – opowiada pani Jadwiga. Były też rodzinne tragedie. Żona Józefa i matka trzech córek, z których najmłodsza miała wtedy 11 lat, była w zaawansowanej ciąży. Kiedy zaczęła rodzić pomoc nie przyszła na czas, boubecy nie chcieli wzywać lekarza. Do szpitala, gdzie ostatecznie zawieźli ją sami swoim samochodem trafiła za późno. Syn, którego urodziła wkrótce po porodzie zmarł. Pani Kazimiera mocno podupadła na zdrowiu i już nigdy nie wróciła do sił. Niedługo potem ruszył proces, który przeszedł do historii jako proces krakowski. Pokazowy, w którym nie liczyły się fakty i sprawiedliwość, a wszystko podporządkowane było temu, aby oskarżonych skazać na jak najsurowsze kary. Opinii publicznej byli ono przedstawienia jako bandyci i agenci. Ostafinowi, byłemu legioniście, bohaterowi Orderu Virtuti Militari, i oficerowi AK, zarzucono współpracę z „nielegalnymi organizacjami”, które „usiłowały przy użyciu band leśnych i obcych sił zbrojnych, znajdujących się poza granicami Państwa Polskiego, zmienić przemocą demokratyczny ustrój RP, a także usunąć przemocą ustanowione organa naczelne władzy zwierzchniej Narodu oraz zgarnąć władzę”. 10 września 1947 roku zapadł wyrok. Ostafina skazano na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych oraz przepadek mienia. On sam nie chciał prosić prezydenta Bolesława Bieruta o łaskę i tego nie zrobił. Zrobiły to jego córki. Prezydent nie skorzystał z prawa łaski. Wyrok wykonano 13 listopada 1947 roku. Rodzina, a właściwie tylko córki, bo żona nie dożyła tej chwili, o śmierci ojca dowiedziały się dopiero 10 lat później. Po odwilży październikowej z 1956 roku. Od chwili aresztowania pani Jadwiga tylko raz widziała ojca. Wcześniej chodziła do więzienia z paczkami dla niego. Raz nawet w przemyconym jakimś sposobem grypsie Józef Ostafin przekazał, aby córki przyszły w umówiony dzień na Plac Inwalidów, przy którym mieściła się siedziba WUBP. Tak zrobiły, a stojąc w umówionym miejscu zobaczyły jak spod kosza zakrywającego piwniczne okno, wysuwa się ręka i macha w ich kierunku chusteczką. Nie można tego jednak nazwać widzeniem. Zobaczyli się tylko raz. Było to pod koniec procesu. Władze zgodziły się, aby oskarżeni zobaczyli się z rodzinami, ale tylko na odległość, bez możliwości choćby podania sobie ręki.