Alfredo di Stefano – największa gwiazda piłki swoich czasów – został porwany w Wenezueli. Przestępcy. martwili się o niego, namawiali do jedzenia czy nawet przepraszali. Kto stał za najdziwniejszym porwaniem w historii piłki?
Podobna sytuacja miała miejsce w ówczesnej Wenezueli. Krajem rządził Romulo Betancourt, którego mocno wspierała administracja w Waszyngtonie, licząc na zminimalizowanie pojawienia się kolejnych po Kubie komunistycznych przyczółków w Ameryce Południowej.Mimo to, kraj na geopolitycznej mapie świata znajdował się raczej na uboczu, a wewnętrzne spory rozgrywane w jego granicach interesowały przede wszystkim CIA i KGB, a także nieliczną część społeczeństwa żywo zainteresowaną stosunkami międzynarodowymi i tym, co na świecie aktualnie się dzieje. Pewnego sierpniowego dnia 1963 roku to się miało jednak zmienić, a Caracas na trzy dni miał stać się centrum zainteresowania dla sportowej (i nie tylko) prasy na całym świecie.Uczestniczyć w nim miał jednak wielki Real Madryt, co siłą rzeczy gwarantować miało dużą medialność wydarzenia, a dla gospodarzy – promocję kraju na arenie międzynarodowej.
Promocja ta dosyć szybko zamieniła się jednak w czarny PR. Po pierwszym przegranym z Sao Paulo meczu, „Królewscy“ przygotowywali się do kolejnego spotkania turnieju z zespołem FC Porto. Przygotowania do meczu zakłócone zostało przez wtargnięcie do hotelu czterech uzbrojonych mężczyzn, którzy podstępem uprowadzili z hotelu. Co ciekawe, nie było to jednak klasyczne wejście z bronią, przypominające znane z hollywodzkich filmów sceny.Podczas gdy większość zespołu wyszła się rozerwać z hotelu Potomac na miasto (tak, tak wówczas wyglądały przedmeczowe przygotowania), Di Stefano postanowił pozostać w hotelu, zmagając się z gorszym samopoczuciem związanym z tropikalnymi temperaturami. O godz. 6 usłyszał pukanie do drzwi. W normalnej sytuacji można by było uznać, że pijani kumple robią żarty lub zapraszają Di Stefano do zabawy.