— Mieli pozostać „z boku wielkiej historii“, przeoczeni przez oficjalną narrację i zapomniani; zepchnięci „tam, gdzie nawet przypis się nie wpasuje“. Po wojnie na teczkach większości z nich ktoś dopisał ołówkiem po polsku: „na tle seksualnym“, „za nierząd“ albo po prostu „za zwyrodnienia na tle seksualnym“. Nadal uznawano ich za zwyrodnialców — pisze Joanna Ostrowska w książce „Oni. Homoseksualiści w trakcie II wojny światowej“.
Od stycznia 1941 roku minister sprawiedliwości Rzeszy doktor Roland Freisler forsował tezę o niekaralności przestępstw seksualnych wśród Polaków na terenie Rzeszy, ale pod pewnymi warunkami. W piśmie do Martina Bormanna zaznaczył:
W przypadku czynów karalnych z paragrafów 175, 175a StGB i w przypadku dokonania odpłatnej aborcji niebezpieczeństwo szerokiego oddziaływania [rozciągające się na ludność niemiecką; wyróżnienie – J.O.] występuje niemal regularnie. Dlatego też mógłbym się zgodzić na nieściganie takich czynów karalnych tylko w przypadku, gdyby sprawca rzeczywiście tak szybko, jak to tylko możliwe zostałby wydalony z kraju w taką okolicę, gdzie nie występuje niebezpieczeństwo zainfekowania ludności niemieckiej.
Na terenach włączonych do Rzeszy Polaków sądzono na mocy niemieckiego kodeksu. Korzystano również z Rozporządzenia o prawie karnym dla Polaków i Żydów na wschodnich obszarach wcielonych z dnia 4 grudnia 1941, które umożliwiało zasądzenie kary śmierci, pozbawienia wolności, grzywny lub konfiskaty mienia oskarżonych. Jak zawsze najważniejsze było zdrowie i bezpieczeństwo Niemców. Zalecano więc izolację albo usunięcie potencjalnych sprawców. Minister Freisler nie wyjaśniał, co miał na myśli, kiedy użył słów: „Wydalony z kraju w taką okolicę, gdzie nie występuje niebezpieczeństwo“.
Jednocześnie na terenie Generalnego Gubernatorstwa decyzje o ściganiu i karaniu „przestępstw przeciwko obyczajności“ popełnionych przez Polaków podejmowała najczęściej policja kryminalna. W marcu 1942 roku Himmler postanowił ustandaryzować działania policji. Polakom podejrzanym o relacje seksualne z rodakami tej samej płci nie stawiano zarzutów, tylko podlegali deportacji. Ich los pozostaje nieznany.
Do dziś pokutuje fałszywa teza, że paragraf 175 dotyczył tylko obywateli niemieckich. Polacy i Żydzi mieli byli sądzeni tylko wtedy, gdy zachodziło podejrzenie relacji homoseksualnej z obywatelem niemieckim. W zachowanych wyrokach sądowych z terenów włączonych pojawiają się bardzo różne sprawy karne obywateli polskich sądzonych na mocy 175. Część zatrzymanych oskarżono o relacje „mieszane“, innych ścigano za związki z rodakami. Mit o narodowym-niemieckim-niepolskim charakterze paragrafu doprowadził do tego, że po wojnie polscy więźniowie oskarżeni o relacje seksualne z mężczyznami zostali całkowicie wymazani z pamięci o ofiarach II wojny światowej.
Bohaterowie tego rozdziału to polscy obywatele, którzy mieszkali na terenie Kraju Warty w latach 1940-1941 i zostali uznani za niebezpiecznych homoseksualistów. Praktycznie żaden z nich nie utrzymywał kontaktów seksualnych z reichsdeutschami i volksdeutschami. Uznano, że istnieje „niebezpieczeństwo szerokiego oddziaływania“ ich „czynów homoseksualnych“. Skazanych wywożono do dwóch więzień — w Rawiczu i we Wronkach (Zuchthaus Rawitsch, Strafgefängnis Wronke). Łącznie w czasie wojny przetrzymywano tam trzydziestu trzech mężczyzn skazanych na mocy paragrafu. W większości byli to ludzie młodzi. Prawie co trzeci z nich urodził się w latach 20. Pochodzili z różnych klas społecznych. W przeważającej części zajmowali się rolnictwem albo zatrudnieni byli jako robotnicy. W ich przypadku stereotyp o „dewiantach — arystokratach — artystach“ był bezpodstawny. Trudno powiedzieć, jaka była orientacja psychoseksualna skazanych. Czy bez przymusowych opowieści o własnych relacjach intymnych w szczególnym kontekście konkretnych paragrafów sami nazwaliby siebie homoseksualistami? Dla władz nazistowskich nie miało to oczywiście znaczenia.
Czytając poszczególne życiorysy więźniów Rawicza i Wronek, można odnieść wrażenie, że byli to zwykli obywatele, którzy starali się po prostu przetrwać. Żaden z nich prawdopodobnie nie angażował się w działalność przeciwko okupantowi, a w ich biografiach nie ma mowy o „bohaterskiej karcie“ i oporze przeciwko Niemcom. Mieli pozostać „z boku wielkiej historii“, przeoczeni przez oficjalną narrację i zapomniani; jak ujęła to Maria Stiepanowa, zepchnięci „tam, gdzie nawet przypis się nie wpasuje“. Po wojnie na teczkach większości z nich ktoś dopisał ołówkiem po polsku: „na tle seksualnym“, „za nierząd“ albo po prostu „za zwyrodnienia na tle seksualnym“. Nadal uznawano ich za zwyrodnialców.
25 sierpnia 1941 roku w Sądzie Obwodowym w Poznaniu doszło do rozprawy przeciwko Stefanowi Blaszkowskiemu urodzonemu w 1900 roku w miejscowości Schmiegel, powiat Kosten (Śmigiel, Kościan), zamieszkałemu na stałe w Poznaniu przy Kirschstraße 18/22 (ulica Kościelna). Oskarżonego sądzono na mocy paragrafów: 175a, podpunkt 4, i 185. Po pierwsze, uznano go za męską prostytutkę. Po drugie, znieważył Niemca, niejakiego Köstera.
Zeznań Blaszkowskiego i Köstera brakuje w teczce sprawy — zachował się tylko policyjny raport spisany przez przesłuchujących:
17 czerwca 1941 roku oskarżony był w szalecie miejskim, który znajduje się na Wilhelmsplatz (plac Wolności) w Poznaniu pod Kaffee Arkadia. Był tam również świadek Köster, który […] tamtego dnia był po cywilnemu, ale nosił znaczek SS. Jak tylko świadek Köster opuścił szalet, podszedł do niego oskarżony i zapytał, gdzie chciałby pójść, ponieważ tutaj nie można przecież nic zrobić.