Rz: Pisarka Gabriela Zapolska była wybitną kolekcjonerką. Miała dzieła geniuszy światowej sztuki, np. Van Gogha, Paula Gauguina, Pisarra. Dlaczego w szkołach dzieci nie uczą się o tym?
Andrzej K. Koźmiński : Dobre pytanie! Dzieci nie uczą się prawdopodobnie dlatego, ponieważ nauczyciele o tym nie wiedzą.
Gdyby takie fakty upowszechniać, byłaby to forma propagowania kolekcjonerstwa, życia wśród sztuki.
W naszym kraju na skutek ustawicznej destrukcji elit nigdy nie zakorzenił się pogląd, że ważne jest codzienne obcowanie ze sztuką w domu. Elity w kolejnych pokoleniach były niszczone przez historię, traciły majątki i rodzinne pamiątki. Po co zatem gromadzić cokolwiek?
Jednak teraz krajowy rynek sztuki zaczyna iść w górę. Z obserwacji wynika, że klienci kupują głównie dla lokaty kapitału. Nawiasem mówiąc, nie jest to dobra wiadomość dla gospodarki. Inwestycja w sztukę jest długoterminowa. Zatem kapitał zostaje uwięziony na 10 – 20 lat lub dłużej, nie jest angażowany w rozwój np. przedsiębiorstw. Warto pamiętać, że sztuka jako towar ma wyjątkowo niską płynność.
Nasz chyba jedyny światowej klasy kolekcjoner, Feliks Jasieński, stworzył wybitny zbiór japoników i podarował go Muzeum Narodowemu w Krakowie. Od lat turyści ze świata odwiedzają Kraków specjalnie po to, żeby obejrzeć kolekcję Jasieńskiego. Kolekcjoner ten w Polsce nie jest powszechnie znany.
Kolekcjonerstwo generalnie nie jest modne. To nie jest temat, który dziennikarze w żargonie zawodowym określają jako sexy.
Kolekcjonerzy często przekazują zbiory muzeom, a te przyciągają turystów, którzy zostawiają swoje pieniądze. Zatem prywatne kolekcjonerstwo opłaca się rozwijać.
Kraków jest magnesem dla turystów z uwagi na kolekcję Jasieńskiego i zbiory Czartoryskich, o których tyle się ostatnio mówi. Na świecie osoby, które kupują sztukę, przekazują dzieła muzeom, mają różne przywileje finansowe, np. ulgi podatkowe. To może być zachęta dla kolekcjonerów.
Faktem jest, że nasi kolekcjonerzy nie dysponują środkami pozwalającymi na zakup dzieł, które przyciągałyby międzynarodowych turystów. Wyjątkiem jest Grażyna Kulczyk, która szuka miejsca, gdzie mogłaby w kraju swoją kolekcję prezentować. Oczywiście to prasa powinna popularyzować kolekcjonerstwo.
Opisuje się przede wszystkim afery, procesy, rekordy cenowe…
To też zwiększa zainteresowanie rynkiem i sztuką, pośrednio pomaga w popularyzacji kolekcjonerstwa.
W 2016 r. sztukę reklamowała „Gęsiarka » namalowana przez Romana Kochanowskiego, skradziona z Kancelarii Prezydenta, sprzedana na aukcji za 11 tys. zł. Dziennikarze pisali, że to arcydzieło.
Nie jest to żadne arcydzieło! To bardzo przeciętny obrazek. Czy wart był aż 11 tys. zł? Dopiero po aferze obraz powinien mieć wysoką cenę, ponieważ zyskał ciekawą historię, stał się sexy. Atrakcyjna, udokumentowana historia zwiększa cenę. Myślę, że gdyby pan prezydent zdecydował się teraz wystawić „Gęsiarkę » na aukcji dobroczynnej, to zostałaby sprzedana zdecydowanie drożej. Afera związana z kradzieżą „Gęsiarki » w sumie może okazać się pożyteczna. Przypomniała społeczeństwu, że istnieje sztuka i rynek sztuki. Dzięki aferze malarstwo przebiło się przez szum informacyjny.
Wzbogacił pan profesor swoją kolekcję w ciągu ostatniego roku?
Wczoraj kupiłem bardzo ciekawy szkic Juliusza Kossaka. Uzupełni mój zbiór kilku akwarel tego artysty. To szkic z 1847 r. Pokazuje przegląd wojsk austriackich. Pod każdą historyczną postacią autor napisał u dołu jej nazwisko. Zdobycie tego szkicu sprawiło mi wielką radość.
Czy Kossak to nie anachronizm?
Co ja na to poradzę, że lubię patrzeć na kunszt Juliusza Kossaka! Wojciech, a zwłaszcza Jerzy byli zdecydowanie gorszymi malarzami.
Marek Lengiewicz z Rempeksu podsumowując ubiegły rok powiedział, że jest hossa na malarstwo Jerzego Kossaka. Co pan profesor na to? Mamy taki słaby gust artystyczny?
Jerzy Kossak na pewno nie był wybitnym artystą. Być może pojawiła się grupa nowych kolekcjonerów, którzy zaczynają właśnie od Jerzego, od czegoś swojskiego, powszechnie znanego i akceptowanego. Hossa na Jerzego Kossaka to paradoksalnie dobra wiadomość. Ci, którzy go kupują, stopniowo będą poszukiwać ambitniejszej sztuki. Debiutant ma prawo błądzić, a nazwisko Kossak przemawia do wszystkich Polaków.
Zauważa pan ewolucję cen po 1989 r.?
Zdecydowanie rosną ceny dobrych obrazów powojennych klasyków, np. Wojciecha Fangora. Ciekawe jest porównanie wzrostu cen z koniunkturą gospodarczą. Okazuje się, że jeśli koniunktura jest dobra, to ceny sztuki spadają, a jeśli jest zła, wówczas rosną, bo ludzie uciekają od pieniędzy i lokują je między innymi w sztukę.
Ma pan profesor kolekcjonerskiego mercedesa 190 SL z 1958 r., kabriolet z płóciennym dachem. Gdzie pan nim podróżował w ubiegłym roku?
Byłem na Rajdzie Szampanii. Przyjechało ok. 300 zabytkowych aut z Europy. Była silna polska reprezentacja, m.in. hrabia Jan Potocki z Krakowa. Przyjechał Austro-Daimlerem z 1911 r. Potocki przypuszcza, że samochód ten był kiedyś w posiadaniu jego rodziny. Pamiętam z mojego dzieciństwa, że takie Austro-Daimlery, ogromne kabriolety, pod koniec lat 50. jeździły w Zakopanem jako taksówki. Górale wozili nimi turystów do Morskiego Oka.
Hrabia Jan Potocki zaprosił polską ekipę do polskiego zamku w Montresor. Zwiedziliśmy posiadłości mające polski rodowód. Cała podróż po Francji trwała osiem dni.
Mój samochód dotarł do Francji na lawecie, ponieważ podróż przez Europę małym autem byłaby kłopotliwa. W poprzednich latach jeździłem tym samochodem do Włoch, w zeszłym roku pojechałem nim do Pragi czeskiej, a w tym roku chcę przejechać wokoło lodowca Grossglockner w Austrii.
Próbuję wybadać, kto przede mną był właścicielem mercedesa. Został kupiony w Alabamie prawdopodobnie od człowieka ze środowiska gangsterskiego. Rodowód zabytkowego auta buduje jego legendę. W muzeum motoryzacji w Otrębusach jest samochód, którym Stalin miał jeździć w czasie uroczystości otwarcia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Potem samochód był wykorzystywany jako limuzyna rządowa. Jest tam też Jaguar premiera Józefa Cyrankiewicza.