Emmanuel Macron (Źródło: facebook) Co Macron oznacza dla rynków? Ulgę, ale niewielką. Prawdziwą ulgę inwestorzy poczuli dwa tygodnie temu, kiedy nie spełnił
Ulgę, ale niewielką. Prawdziwą ulgę inwestorzy poczuli dwa tygodnie temu, kiedy nie spełnił się czarny scenariusz drugiej rundy z udziałem Le Pen i komunisty Melenchona. Rynki zawsze starają się możliwie najlepiej wycenić przyszłość i pomimo sceptycyzmu wobec sondaży po wpadkach z 2016 roku, przewaga Macrona rzędu 24 punktów procentowych w ostatnim badaniu sprawiła, że inwestorzy przygotowali swoje portfele inwestycyjne na wybór Macrona. Być może nastroje po kilku bardzo dobrych tygodniach nawet niedługo się pogorszą, gdyż czerwiec był statystycznie najgorszym miesiącem dla giełd w ciągu ostatnich 10 lat. Bardzo duże zmiany. Dwie największe dotąd partie, które mają w obecnym parlamencie 90 proc. miejsc, nie miały w drugiej turze swojego kandydata. Bliskość wyborów legislacyjnych (11 i 18 czerwca) , oznacza, że wygrana Macrona będzie oznaczała krytyczne zmiany w kluczowym dla sprawowania faktycznej władzy parlamencie. Republikanie reprezentowani w wyborach przez Francoisa Fillona w najnowszym badaniu Opinion-Way zdają się jeszcze utrzymywać poparcie, które może dać im ponad 200 miejsc, ale to zbyt mało aby rządzić w 577-osobowym zgromadzeniu. Nowa partia prezydenta mogłaby zdobyć ponad 250 miejsc, ale czy wystarczy to do samodzielnego rządzenia? Czy Macronowi uda się podtrzymać przez miesiąc entuzjazm i odnieść sukces nie mając takich struktur jak stare partie? Pewny wydaje się upadek socjalistów, którzy przegrali z kretesem 23 kwietnia i ten sam los może ich czekać za miesiąc. Ich głosy w większości przejął Macron, który jednak poglądy gospodarcze ma bliżej prawej niż lewej strony. Czy jednak Republikanie nie będą obawiać się roli mniejszego koalicjanta w układzie, który mógłby zapewnić Francji wsparcie dla koniecznych reform gospodarczych, szczególnie w zakresie rynku pracy? Wreszcie trzeba pamiętać, że 40 proc. poparcia w pierwszej turze wyborów prezydenckich dostali „kandydaci buntu”, czy nowa, potencjalnie pro-europejska i pro-gospodarcza władza będzie mogła zignorować tak dużą część społeczeństwa? Nadzieję, że nie wszystko jest przegrane. Ostatnie lata nie były dla Unii łatwe. Upadek greckiej gospodarki, konieczność ratowania Hiszpanii, następnie kryzys migracyjny, zamachy terrorystyczne i Brexit. Długa lista zagrożeń egzystencjalnych dla całej koncepcji Unii Europejskiej i jednocześnie brak spektakularnych sukcesów od bardzo długiego czasu. Niedopuszczenie Le Pen do władzy to jedno, Macron jest jednak pierwszym kandydatem „spoza układu”, który zamiast nacjonalizmu i gospodarczego populizmu proponuje więcej Europy. Unijni liderzy, wsparci świeżym mandatem społecznym w Holandii, Francji, a wkrótce także w Niemczech, będą chcieli pokazać, że nie są w defensywie, a opuszczanie tego grona jest błędem. Oznacza to potencjalnie otwarcie konkurencji w kolejnych gałęziach gospodarki, być może większą współpracę militarną, ale także dalszą unifikację na poziomie podatków czy zasad na rynku pracy. Ostatnie pytanie jest chyba najbardziej kontrowersyjne. Macron w Polsce miał dobrą prasę do swojej słynnej wypowiedzi o sankcjach, która nie przysporzyła mu w naszym kraju zwolenników. Można oczywiście się na nowego prezydenta obrazić, ale nie uciekniemy w ten sposób od trendu zmian, które będą rysować się w Unii Europejskiej. Posiadanie wspólnej waluty euro jest naturalną osią współpracy w ramach „Unii Wyższej Prędkości”, ale moim zdaniem nie jest przesądzające. Trudno bowiem wyobrazić sobie włączenie do tego projektu Grecji. Liczyć się będzie przede wszystkim chęć postrzegania „unijnego interesu” gdzie z jednej strony są prezenty w postaci ułatwionego dostępu do rynków pracy i zbytu, z drugiej zaś trudne dla nas kwestie uchodźców czy ochrony środowiska. Bycie w centrum tych zmian będzie oznaczało konieczność nieustannej dyplomatycznej gimnastyki ze świadomością, że nie w każdej sprawie można wygrać, a kapitałem negocjacyjnym trzeba rozsądnie gospodarować. Możemy oczywiście pozostać na bocznym torze. Przykładem jest choćby pomysł zrównania przywilejów socjalnych dla pracowników niezależnie od kraju pochodzenia, który naturalnie jest formą ukrytego protekcjonizmu względem m.in. polskich firm. Łatwo sobie wyobrazić, że będąc w „Unii Drugiej Prędkości” będziemy mieć w zasadzie zerowe szanse na blokowanie takich niekorzystnych inicjatyw.