Zaczynał, gdy wiadomo było, kto ma rację i po której stronie się opowiedzieć. Kończył w czasach, w których niczego już nie można być pewnym, nawet własnych przekonań. 3 czerwca zmarł Robert Brylewski, ikona polskiej muzyki niezależnej.
Jeśli Polska była najweselszym barakiem w komunistycznym obozie, to Robert Maksymilian Brylewski wylosował miejsce na najbardziej radosnej pryczy tego baraku.
Był dzieckiem tancerzy Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”, jego rodzice dużo podróżowali po świecie, niejedno widzieli i opowiedzieli, siłą rzeczy mieli szersze horyzonty niż ci, którzy nigdy obozu – ani nawet baraku – nie opuszczali.
Praca w tak szanowanym zespole dawała też wymierne korzyści. Łatwiej było załatwić towary, pralkę czy lodówkę albo – rzecz z punktu widzenia kilkuletniego chłopca niezbędną! – miniaturowe autko, którym można było kierować jak prawdziwym.
Dorastanie wśród artystów oznaczało także chłonięcie inspiracji i niewyczerpanej energii, jaką generuje wspólnota. Dom był otwarty, bywali w nim znakomici goście, odbywały się biesiady i głośne rozmowy na wszelkie tematy. Brylewski wspominał po latach, że Słonecznej Republiki – którą w pałacu w Koszęcinie stworzył Stanisław Hadyna i w której Robert spędził kilka pierwszych lat życia – komunizm nie dotyczył. I to tam wykształcił w sobie takie umiłowanie wolności, że nie wybiła mu go później z głowy ani pała zomowca, ani niewidzialna, ale nie mniej ciężka ręka rynku.
Nic dziwnego, że kiedy w drugiej połowie lat 70. większość Polaków za oknem widziała wciąż małą stabilizację, mieszkający już w stolicy młodzieniec zauważał kryzys komunizmu. Kryzys – tak nazwał swój pierwszy zespół, jeden z pierwszych, które w PRL grały punk rocka (a przynajmniej coś, co miało go przypominać). Ufamy, ufamy…
Kiedy komunizm w Polsce rzeczywiście doświadczał potężnego kryzysu, a 10 milionów Polaków, licząc na cud, zapisało się do „Solidarności”, Brylewski właśnie łączył siły z inną ważną postacią nowej muzyki tamtych czasów – Tomaszem Lipińskim, liderem grupy Tilt. Niby konkurencyjnej, ale jak solidarność to solidarność.