Trapią mnie nieobliczalni partnerzy zagraniczni, zwłaszcza jeden… A przecież chcemy nie tak wiele: mieć taką samą pozycję jak firmy zachodnie. Żebyśmy mogli operować na całym wewnętrznym rynku gazowym UE z taką samą swobodą, jak one – mów
– Te wypowiedzi mają swoją wagę. Akurat publicznie prezentowane poglądy komisarza Cañete, Klausa-Dietera Borchardta, dyrektora w DG Energy KE, czy kilku ważnych przedstawicieli innych dyrekcji UE są jednoznaczne. Tylko że, niestety, nie są jedyne… W dodatku komisarze w ostatniej chwili nadrabiają zaległości: można było znacznie wcześniej przewidzieć potrzebę stosownych regulacji w przypadku Nord Stream I i Nord Stream II.
Zauważmy, że wszystkie terminale do regazyfikacji LNG podlegają unijnemu prawu, chociaż tak jak Nord Stream I i Nord Stream II, stanowią tzw. punkty wejścia do europejskiej sieci przesyłowej. Próba wyjęcia gazociągów importowych spod ogólnych rygorów jest jaskrawa.
– Dla nas silniejszy jest nie ten, kto ma mocniejszą pięść, lecz ten, kto postępuje zgodnie z regułami. Przypomnijmy tylko, że w gazowym sporze rosyjsko-ukraińskim Gazprom de facto zbojkotował wyrok Trybunału Arbitrażowego. Ot, nic tylko biznesowe chuligaństwo…
Z ducha unijnych praw jasno wynika, że Nord Stream II trzeba traktować tak jak gazociąg wewnętrzny. Nie dlatego, że przebiega przez Bałtyk, ale dlatego, że jest dedykowany wyłącznie Wspólnocie Europejskiej. Pracowałem 8 lat dla europejskiego regulatora (ACER – Agencji ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki – przyp. red.) i to przeświadczenie mam mocno ugruntowane.
Racje merytoryczne to jednak jedno, a polityczne interesy drugie. Poważne problemy usiłuje się dziś sprowadzić do odpowiedzi na pytanie, ile rosyjskiego gazu musiałoby być przesyłane przez Ukrainę po uruchomieniu Nord Stream II – by złagodzić skutki utraty atutów tego państwa wobec wielkiego sąsiada i poważnego uszczuplenia jego budżetu w konsekwencji zmniejszenia opłat za przesył gazu. To błąd.