George H. W. Bush, 41. prezydent Stanów Zjednoczonych, który rządził w okresie historycznych przemian demokratycznych w Polsce i rozpadu ZSRR, zmarł w piątek w swoim domu w Houston w Teksasie, przeżywszy 94 lata.
Z pewnością w przypadku tego pilota wojskowego, przedsiębiorcy, członka Izby Reprezentantów, ambasadora USA w ONZ, dyrektora CIA, 43. wiceprezydenta USA i w końcu 41. prezydenta USA określenie, że « był wielkim przyjacielem Polski » nie jest podyktowane żałobą czy kurtuazyjną przesadą.
Dzięki jego zaangażowaniu i naciskom narosłe latami rządów komunistycznych zadłużenie Polski w zrzeszającym rządowych wierzycieli « Klubie Paryskim » (32,8 mld USD pod koniec 1990 r.) zostało zredukowane o 50 procent.
George H. W. Bush – ojciec 43. prezydenta USA George’a W. Busha – pod koniec życia cierpiał na chorobę Parkinsona i poruszał się na wózku inwalidzkim. Niespełna osiem miesięcy temu zmarła jego żona Barbara Bush, z którą w małżeństwie żył przez 73 lata. W kwietniu, dzień po pogrzebie żony, trafił do szpitala z powodu wyjątkowo poważnego przeziębienia.
W 2013 roku, gdy wydawało się, że nie przeżyje zakażenia, które przedostało się do krwi, Bush wygrał walkę z chorobą. Z klasycznym dla siebie sarkastycznym, pełnym autoironii poczuciem humoru poradził swoim przyjaciołom przygotowującym się do ceremonii żałobnych, by « harfy schowali do szafy »
George H. W. Bush – urodzony w 1924 roku w Milton (stan Massachusetts) w rodzinie bankiera i byłego senatora Prescotta Busha potomek amerykańskiej elity i absolwent ekonomii prestiżowego Uniwersytetu Yale – był ostatnim przedstawicielem amerykańskiego « wielkiego pokolenia » w Białym Domu.
Było to pokolenie wychowywane w czasach « wielkiej depresji », walczące na frontach II wojny światowej, które zwyciężyło nad faszyzmem, przeżyło okres wspaniałego wzrostu gospodarczego Stanów Zjednoczonych oraz dożyło końca komunizmu i zimnej wojny – najdłuższej i najkosztowniejszej wojny w historii USA.
Spokój, znajomość tajników międzynarodowej dyplomacji i doświadczenie 41. prezydenta Stanów Zjednoczonych zdaniem komentatorów przyczyniły się do tego, że rozpad « imperium zła » – jak prezydent Ronald Reagan nazywał dysponujący tysiącami głowic nuklearnych ZSRR – nie zakończył się globalną tragedią.
Dla Busha służba publiczna tak jak dla innych członków « wielkiego pokolenia » nie była sposobem na zrealizowanie osobistych ambicji, ale obowiązkiem.