Polski prezydent jako pierwszy zadeklarował gotowość przekazania Ukrainie nowoczesnych zachodnich czołgów. Aby gest ten miał znaczenie wojskowe, a nie tylko symboliczne, wielu sojuszników musi zrobić podobnie.
10 do 14 czołgów, czyli po wojskowemu kompanię, różniącą się jednak rozmiarem w Polsce i NATO (większa) oraz w Ukrainie (mniejsza). Tyle leopardów z polskich zasobów sprzętowych dla wsparcia ukraińskiej armii zaoferował prezydent Andrzej Duda w czasie wizyty we Lwowie. O tym, że Polska nosi się z zamiarem oddania nawet najlepszych czołgów do walki z Rosją, było publicznie wiadomo od kilku tygodni – teraz szef państwa potwierdził nie tylko zamiar, ale i sposób: przekazanie czołgów ma nastąpić w wielonarodowej koalicji donatorów, a nie jako gest jednostronny.
Kompania czołgów z Polski byłaby może cenna na jakimś lokalnym wycinku frontu, ale w żadnym razie nie poprawiałaby sytuacji ukraińskiej obrony, a zwłaszcza kontrataku. Kilka kompanii tworzących batalion leopardów to już większa i bardziej znacząca wojskowo siła. Kilka batalionów tworzących brygadę umożliwiałoby jeszcze lepsze wykorzystanie tych pojazdów w natarciu i defensywie. Tylko że tu już mowa o przynajmniej 200 czołgach, a Polska ma leopardów niecałe 250 i nie jest w stanie oddać wszystkich. Zwłaszcza że podarowała już Ukrainie trzycyfrową liczbę czołgów poradzieckiej konstrukcji. By nowy polski gest miał jakieś znaczenie, Zachód musi dołożyć do pakietu swoje kompanie czołgów, zresztą nie tylko leopardów, choć z uwagi na organizację wsparcia i obsługi najlepiej, by tworzone były przynajmniej jednolite bataliony pancerne (58 sztuk według norm NATO).
Na poziomie politycznym deklaracja Dudy ponownie stawia Polskę jako lidera pomocy zbrojnej dla Ukrainy i potwierdza strategiczny, najwyższej rangi poziom zaangażowania. Jest też ogromną i kolejną inwestycją w relacje z Ukrainą, ważna jest także dla prezydenta osobiście, bo kieruje na niego uwagę przynajmniej tej części świata, której na wsparciu Ukrainy zależy. Duda, w uzgodnieniu z szefem sztabu generalnego i ministrem obrony, poświęca wiele. Choć 10–14 czołgów to niby niedużo, trzeba pamiętać, że wcześniejsze donacje T-72 i PT-91 przetrzebiły liniowe jednostki (w jakim stopniu, to nie zostało podane, MON tę informację skrywa). Polska posiada „na papierze” 247 leopardów – 232 są w czterech batalionach w jednostkach bojowych, a 15 w ośrodku szkolenia lub rezerwie. Tyle że część z tych wozów – nie wiadomo dokładnie, jak duża – przechodzi proces modernizacji do nowszej wersji i jest wyłączona. Modernizacja ta jest o kilka lat spóźniona, bo wedle początkowych planów powinna już się skończyć, a nałożona na ubytek wskutek darowizn oznacza, że Polska ma do dyspozycji dużo mniej czołgów niż formalnie posiadane 13 batalionów, czyli imponujące 754 sztuki w linii, teoretycznie.
Prezydent nie zasygnalizował we Lwowie, o które konkretnie leopardy chodzi. Do wyboru są nawet trzy wersje: najstarsze Leo 2A4, z charakterystycznym prostopadłościennym przodem wieży, nowsze Leo 2A5, które wyróżnia nałożony na ten przód wieży dodatkowy pancerz o trójkątnym kształcie, a można też sobie wyobrazić, że Polska pójdzie na całość i przekaże Ukrainie swoje do niedawna najnowsze czołgi (zanim dostała z Korei pierwsze K2), czyli zmodernizowane Leo 2PL, obłożone nowym pancerzem i doposażone w urządzenia optoelektroniczne. Tych wersji mamy niewiele właśnie ze względu na ślimaczącą się przebudowę, ale oczywiście to one byłyby najsilniejszą manifestacją politycznej woli i potencjalnie dałyby Ukrainie najwięcej w bojowym zastosowaniu.