Dwie najlepsze tenisistki na świecie zagrały zacięty mecz o finał turnieju rangi masters. Iga Świątek wygrała bardzo pewnie (6:3, 6:2), co oznacza, że może szybko wrócić na pierwsze miejsce rankingu WTA. Sezon ma znakomity.
„Jazda!”, zakrzyknęła Iga Świątek triumfalnie po ostatnim uderzeniu. Zaprezentowała się kapitalnie i już nie kryła radości. Napięcie najwyraźniej wtedy dopiero puściło, bo przedtem Polka była skoncentrowana i wyważona.
Mecz, przerwany w sobotę przez deszcz, został dokończony w niedzielę (nocą polskiego czasu). Był zacięty i widowiskowy jak żaden na tym turnieju, o wietrze i innych komplikacjach można było na chwilę zapomnieć. Pierwszego seta Iga wygrała wyraźnie (6:3), bomby, z których Sabalenka słynie, nie robiły na niej wrażenia, kontrowała ją bezbłędnie. Każdy gem swoje ważył i każda z zawodniczek starała się wywalczyć przełamanie. Ale tylko Idze to się udało (w sumie trzykrotnie). Grała dokładnie, nie wytrącił jej z równowagi nawet didżej, który nagle omyłkowo się uruchomił. Trudniejszych emocji nie było widać po niej widać, Białorusinka ich zwykle nie ukrywa (czasem to jej zresztą pomaga, o czym świadczy kilka gemów wygranych do zera). Opanowanie Polki przyniosło jednak lepsze efekty. „Jest super”, powiedział Idze między setami jej trener Tomasz Wiktorowski, też na ogół powściągliwy.
W drugim secie manewr z przełamaniem szybko się powtórzył. Było 3:1, a Sabalenka już zdążyła dostać ostrzeżenie za przyłożenie w kort rakietą. Grała mocno (jak to ujął Bartosz Ignacik: włączył jej się tryb „wóz albo przewóz”) i zwykle to w jej przypadku wystarczy. Ale Polka miała odpowiedź na wszystko. Od czasu US Open w sierpniu bardzo poprawiła też pierwszy serwis (a trzeba dodać, że ma najlepsze drugie podanie na świecie). Po drugim przełamaniu, i przy stanie 5:2, Sabalenka była coraz bezsilniejsza. Iga zamknęła drugiego seta przy własnym serwisie (6:2), do końca regularna i skupiona. W finale spotka się w poniedziałek z Amerykanką Jessicą Pegulą.
Mecz o finał turnieju w Cancún w sobotę zapowiadał się nieźle: Iga Świątek wygrała pierwszy gem do zera przy swoim serwisie. Tuż potem Aryna Sabalenka zrewanżowała się tym samym. Rozgrywkę szybko jednak przerwał deszcz, i to nie raz. Po zaledwie trzech rozegranych gemach doszło do kuriozalnej sytuacji: kort został wysuszony, zawodniczki miały wrócić do gry, ale znów zaczęło lać.