Home Polish — mix A co jeśli Donald Trump przegra? Ekspert ma kilka scenariuszy dla Ameryki

A co jeśli Donald Trump przegra? Ekspert ma kilka scenariuszy dla Ameryki

55
0
SHARE

Największym zagrożeniem nie jest ewentualna dyktatura Donalda Trumpa, tylko chaos w administracji. Wcześniej czekają nas zapewne liczne procesy sądowe dotyczące wyników wyborczych w kluczowych stanach – mówi amerykanista Andrzej Kohut, twórca podcastu Po amerykańsku i autor książki Ameryka. Dom podzielony.
« Newsweek »: Czy w przypadku wygranej Donalda Trumpa czeka nas dyktatura w Białym Domu? Ostrzegają przed tym, nawet byli współpracownicy miliardera, z czasów jego poprzedniej prezydentury.

Andrzej Kohut: — Myślę, że dyktatura to zbyt mocne słowo. Natomiast Donald Trump niewątpliwie przekazuje w zwulgaryzowany sposób pewne idee, które są obecne po prawej stronie sceny politycznej Stanów Zjednoczonych od dawna. Republikanie od dekad mówią, że pozycja prezydenta USA jest zbyt słaba i że de facto jest to sprzeczne z konstytucją. Uważają bowiem, że skoro konstytucja przyznaje prezydentowi władzę wykonawczą, to nie mogą jej ograniczać niezależne agencje federalne, z czym mamy do czynienia obecnie. Chodzi więc tak naprawdę o umocnienie pozycji prezydenta właśnie względem tych agencji federalnych, czy szerzej aparatu urzędniczego, który zdaniem republikańskich radykałów blokuje prezydenta w różnych obszarach. Taka argumentacja nie jest zresztą pozbawiona racji, bo w czasie pierwszej kadencji Trump nie był w stanie wcielić w życie wszystkich swoich pomysłów właśnie z powodu oporu aparatu urzędniczego. Myślę o urzędnikach administracji średniego i niższego szczebla, odpornych na zmiany na szczytach władzy.

Przecież to jeden z bezpieczników amerykańskiej demokracji.

— Amerykanie już w XIX w. założyli, że system, w którym każda nowa administracja prezydencka dokonuje pełnego podziału łupów, jest niekorzystny dla państwa, głównie dlatego, że prowokuje chaos, sprawia, że ludzie przychodzący wraz z nową władzą chcą skorzystać z tej okazji, zdobyć wpływowe stanowiska i szybko się dorobić, bo zdają sobie sprawę z tego, że po następnych wyborach może już ich tam nie być. W związku z tym stopniowo stworzono taki system prawny, w którym urzędnicy średniego i niższego szczebla są zatrudniani i zwalniani na bazie kryteriów merytorycznych, a nie politycznych. Trump już pod koniec pierwszej kadencji chciał to zmienić. Próbował to zrobić przy pomocy rozporządzenia i zapewne spróbuje ponownie, jeśli wygra. Pytanie, co zrobią z tym amerykańskie sądy? Myślę, że skończyłoby się to wielką batalią sądową.

Gdybym miał więc zgadywać co stanie się po ewentualnym wyborze Trumpa, to przynajmniej w okresie pierwszych kilku miesięcy obawiałbym się nie dyktatury, tylko potwornego chaosu prawnego, sądowej batalii o wymianę większej części urzędników. Rodzi się oczywiście pytanie, czy Partia Republikańska znajdzie odpowiednich kandydatów na miejsce tych, których Trump chciałaby się pozbyć? Nawet jeśli założymy, że tak, to i tak osoby te nie będą od razu gotowe do sprawowania funkcji w administracji. Ogromną zaletą amerykańskiego systemu jest ciągłość instytucjonalna. Jeżeli ta ciągłość zostanie zaburzona, to istnieje spore ryzyko, że administracja państwowa przez jakiś czas przestanie dobrze działać, nie mówiąc już o tym, że Biały Dom może stracić nad nią kontrolę. Tak więc największym zagrożeniem nie jest ewentualna dyktatura Trumpa, tylko chaos w administracji. Wcześniej czekają nas zapewne liczne procesu sądowe dotyczące wyników wyborczych w kluczowych stanach.

Wybory prezydenckie w USA. Kamala Harris kontra Donald Trump. Foto: Bonnie Cash/CNP/ZUMA Press Wire, Jan Kolodziej/ZUMA Press Wire, 123rf.com

Trump nie zakończy więc szybko wojny w Ukrainie, bo w pierwszych miesiącach

urzędowania będzie musiał się zająć umacnianiem swojej władzy?

— Myślę, że wbrew deklaracjom, że sprawę Ukrainy załatwi w 24 godziny, jeszcze zanim rozpocznie się jego kadencja, zakończenie wojny nie będzie dla niego kwestią priorytetową. Trump na początku urzędowania zajmie się głównie sprawami wewnętrznymi, również dlatego, że właśnie tego oczekuje od niego jego elektorat. Zresztą z perspektywy amerykańskiego wyborcy, kryzysy na świecie nie są aż tak ważne. Przeciętnych Amerykanów interesuje przede wszystkim to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, a w szczególności gospodarka i nielegalna migracja. To właśnie w tych dziedzinach Trump stoczy pierwsze boje. Kwestie międzynarodowe będą musiały poczekać. Sądzę, że minie pół roku, zanim nowa administracja zacznie na poważnie szukać możliwości rozwiązania konfliktu na Ukrainie. Chyba że stanie się coś dramatycznego i nieoczekiwanego, co zmusi nowego prezydenta do szybszego działania. W polityce — nie tylko amerykańskiej — jest tak, że politycy ubiegający się o wysokie urzędy w państwie po wyborach robią z reguły zupełnie co innego, niż obiecują w kampanii wyborczej. Realia, z którymi przychodzi im się zmierzyć, powodują, że wiele rzeczy wychodzi zupełnie inaczej, niż zakładają.

Na szali w amerykańskich wyborach jest chyba coś więcej niż tylko to, kto zostanie 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych?

— Ważne jest to, co w ostatnich latach dzieje się z amerykańskim systemem politycznym, a konkretnie transformacja partii politycznych. Mam wrażenie, że w ciągu ostatnich dwóch dekad doszło do pewnego rozjazdu pomiędzy tym, co reprezentują dwie największe siły w Stanach Zjednoczonych, a tym, czego oczekują od nich ich wyborcy. W tych wyborach podobnie jak podczas kilku poprzednich cyklów wyborczych gra toczy się o to, w którą stronę pójdzie ta transformacja. Czy Partia Republikańska będzie partią trumpistowską? Czy Partia Demokratyczna stanie się partią bardziej progresywną i liberalną w amerykańskim rozumieniu tego słowa, czy jednak bardziej centrową? W gruncie rzeczy idzie o to, jaka polityczna przyszłość czeka Stany Zjednoczone. I to jest prawdziwa stawka tych wyborów.

Na finiszu kampanii prezydenckiej Donald Trump i Kamala Harris idą łeb w łeb. Foto: AP / East News

Partia Republikańska już jest partią trumpistowską. Trump zniszczył bodaj wszystko to, co było ważne dla tego ugrupowaniu za czasów Reagana czy Busha seniora.

— Jeszcze nie udało mu się zniszczyć wszystkiego. Istnieje wciąż pewien odsetek polityków, którzy reprezentują starą Partię Republikańską, którzy starali się wcielać w życie jej idee, nawet teraz. Mam tu na myśli Nikki Hailey, która podjęła wysiłek konfrontacji z Trumpem w prawyborach. Jest też wreszcie pewna grupa wyborców, którzy w starą partię chcieliby dalej wierzyć. Zgadzam się jednak z tym, że po Trumpie nie ma powrotu do Partii Republikańskiej z czasów Reagana, Busha czy Romneya, kandydującego w 2012 r. Mam wrażenie, że Trump wykorzystał złe emocje, które się pojawiły w elektoracie republikańskim i jako siła niszcząca przewrócił obecny porządek, wprowadzając jednocześnie pewne nowe kierunki, w których partia ta może się rozwijać. Zasadnicze pytanie brzmi: kto będzie po nim kontynuował to dzieło i w jaki sposób? Myślę, że odpowiedzią może być druga połowa wyborczej oferty z nazwiskiem Trumpa, czyli J.D. Vance, kandydat tego nurtu w Partii Republikańskiej, który dość powszechnie nazywany jest nową prawicą. To prawica odwołująca się do chrześcijańskich korzeni, w pewnym sensie nacjonalistyczna, która w osobie Trumpa widzi szansę na transformację Partii Republikańskiej w pożądanym przez siebie kierunku.

J.D. Vance jest jeszcze gorszy od Trumpa?

— J.D. Vance jest przede wszystkim pragmatycznym politykiem, który zrozumiał, że w obecnej sytuacji nie da się zrobić wielkiej kariery politycznej po prawej stronie sceny bez poparcia Donalda Trumpa.

Continue reading...