Narzuca się sformułowanie, że „w każdym normalnym kraju” sprawa taka jak wtargnięcie pocisku należącego do kraju agresora w czasie trwającej wojny wywołałaby skandal, dymisje lub zawieszenie w obowiązkach osób potencjalne odpowiedzialnych. A także publiczne dochodzenie, przejrzyste dla obywateli.
To jeszcze nie oficjalna pewność, ale istotne uprawdopodobnienie faktu niepokojącego i niewygodnego – że przestrzeń powietrzna Polski i zarazem NATO została w czasie wojny naruszona przez rosyjskie uzbrojenie, którego długo nikt nie znalazł.
Czytaj też: Incydent w Przewodowie i co dalej? Cztery bolesne lekcje dla PiS
Redakcja RMF FM, która ponad tydzień temu jako pierwsza poinformowała o znalezieniu wojskowego obiektu pod Bydgoszczą, uzyskała – na razie nieoficjalnie i anonimowo – wyniki ekspertyzy Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia, czyli podległej MON instytucji zajmującej się właśnie uzbrojeniem polskim i nie tylko. Zaangażowani w sprawdzanie szczątków eksperci nie mieli ponoć wątpliwości i potwierdzili wstępne podejrzenia, że jakimś cudem w głębi terytorium Polski znalazł się rosyjski lotniczy pocisk manewrujący Ch-55.
Broń to nie najnowsza, ale wciąż bardzo niebezpieczna, do niedawna stosowana nawet jako nosiciel głowic jądrowych. Dziś używana bywa przeciwko Ukrainie głównie w roli wabika dla systemów obrony powietrznej, który leci po to, by zmylić radary, ale nie przenosi ładunku wybuchowego. Specjaliści WITU mieli potwierdzić przyjętą jako najbardziej prawdopodobną hipotezę, że amunicja wleciała do Polski w grudniu, w czasie jednego ze zmasowanych uderzeń powietrznych Rosji przeciwko Ukrainie, najpewniej wskutek awarii. Doświadczeni reporterzy śledczy RMF (Krzysztof Zasada i Marek Balawajder) twierdzą, powołując się na własne źródła, że pocisk wystrzelił najprawdopodobniej rosyjski samolot Su-34 stacjonujący wówczas na Białorusi, był śledzony przez polskie i sojusznicze siły powietrzne, ale poszukiwania go zostały wstrzymane ze względu na złą pogodę. Dodają, że wówczas o sprawie nie poinformowano ani prokuratury, ani premiera Mateusza Morawieckiego. Śledztwo wszczęto dopiero, gdy pod koniec kwietnia pocisk znalazła przypadkowa osoba, media zrobiły szum, a politycy zostali zmuszeni do działania.
To zaledwie wstępne, szczątkowe rezultaty prac biegłych po tygodniu działań. Całość ekspertyzy będzie znacznie obszerniejsza, może dotyczyć nie tylko rodzaju i pochodzenia znalezionych szczątków, ale także tego, w jaki sposób znalazły się w lesie pod Bydgoszczą. Wszystko zależy od materiału wyjściowego, odszukanego na miejscu i dostarczonego przez wojsko, w tym sojuszników. Już wiadomo, że Polska zgłosiła się o pomoc do Stanów Zjednoczonych, bo powietrzne środki rozpoznania Amerykanów mogły wykryć, namierzyć i śledzić intruza z Rosji. Na pomoc w śledztwie samych Rosjan czy Białorusinów trudno liczyć, ale przynajmniej formalnie można by ich zapytać. Zwłaszcza że mimo trwającej wojny i politycznej wrogości wobec Zachodu kanały służące dekonfliktacji i wyjaśnianiu nieporozumień na szczeblu wojskowym między Rosją a NATO wciąż – przynajmniej teoretycznie – istnieją i kto wie, czy nie zostały użyte.
Pomimo największych od ponad 30 lat napięć obie strony deklarują, że nie dążą do wojny.
Home
Polish — mix Jeśli pod Bydgoszczą spadł rosyjski Ch-55, trafi wojskowych i rządzących polityków