W USA, w wyniku komplikacji po operacji serca zmarł Bill Paxton, aktor znany m.in. z „Apollo 13” Howarda, „Prawdziwych kłamstw”, „Terminatora” i „Titanica” Camerona, „Near Dark” Bigelow.
Urodził się w 1955 roku w Fort Worth w stanie Teksas. Z dzieciństwa zapamiętał wielką traumę. Był w tłumie ludzi, którzy stali pod hotelem w Dallas, gdy wyszedł z niego John F. Kennedy w dniu zabójstwa. Bill miał wtedy osiem lat. W muzeum w Teksasie zachowały się zdjęcia rudowłosego ośmiolatka, siedzącego na ramionach ojca.
Ojciec był biznesmenem, ale też aktorem. Zaraził syna miłością do kina. Kiedyś w rozmowie Paxton powiedział mi:
— Aktorstwo jest dla mnie spełnieniem marzeń. Jako chłopiec chciałem być kowbojem, policjantem, astronautą. Dzięki swojemu zawodowi mogę być nimi wszystkimi. Ale jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie. Zawsze jak patrzę na film, w którym gram, myślę: „Mogłem zagrać lepiej”. Towarzyszy mi ciągłe niezadowolenie.
Zaczynał swoją filmową karierę w pionie scenograficznym, ale szybko stanął przed kamerą. Na początku grywał głównie psychopatów, wampiry, porywczych kowbojów. Był szczęśliwy, gdy wreszcie w „Apollo 13” mógł wcielić się w normalnego faceta. Kosmonautę.
— To było coś wspaniałego — opowiadał. — Nie mogłem bronić się ruchem, rozmachem. Siedzieliśmy w zamkniętej kabinie samolotu, aż dziwne jak się tam wszyscy — aktorzy, reżyser, ekipa ze sprzętem — pomieściliśmy. I w tej sytuacji okazało się, jak bardzo wrażliwym instrumentem jest kamera. Ona potrafiła odczytać niemal nasze myśli, każde drgnienie twarzy stawało się istotne. Dla aktora to niezwykłe wyzwanie.
Do jego najgłośniejszych filmów należały też: „Obcy. Decydujące starcie”. „Twister”, „Predator 2”, „Tombstone”, „Titanic”, „Mali agenci”. Najbliżej współpracował z Jamesem Cameronem. Zagrał bardzo wiele ról, ale chyba nie miał szczęścia. Przystojny, utalentowany, z pasją – nigdy nie trafił na wielką rolę życia. W ostatnich latach częściej występował w serialach telewizyjnych, m.in. w „Trzy na jednego”, „Hatfields & McCoys. Wojna klanów” Kevina Reynoldsa, do którego zdjęcia robił polski operator Arthur Reinhart, „Agenci T. A. R. C. Z. Y”, „Texas Rising. Narodziny Republiki”, „Training Day”.
Aktorstwo mu nie wystarczało, próbował reżyserii.
— Swój pierwszy film na 16-milimetrowej taśmie zrealizowałem mając 17 lat — tłumaczył mi w rozmowie. — Zostałem aktorem, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam typowo aktorskiego temperamentu. Nie występowałem w klasycznych produkcjach, nie występowałem w teatrze. Aktorstwo to dosyć podły zawód. Człowiek jest uzależniony od zbyt wielu ludzi, ciągle czeka na jakiś telefon, dzięki któremu zostanie gwiazdą, ciągle stara się komuś przypodobać. Nie każdy może to znieść. Ja chciałem wziąć życie we własne ręce. Opowiedzieć kilka prostych historii o ludziach, uczuciach. Coś zupełnie innego niż kino akcji, w jakim dotąd sam grałem.
Poza krótki filmami wyreżyserował dwie fabuły — „Rękę Boga” i „The Gratest Game Ever Played”. Lubił filmowe życie. W jednym z wywiadów powiedział: „ Może nie zrobiłem kariery bardzo błyskotliwej, ale grałem różne role, wyreżyserowałem kilka filmów i miałem w życiu ogromne szczęście: płacili mi za robienie tego, co kochałem”.
Bill Paxton zmarł 26 lutego 2017 roku.