Krzysztof Bosak dla Interii: Wyniki w wyborach mam ponadprzeciętnie dobre — fakty.interia.pl — Krzysztof Bosak z Konfederacji, który w wyborach prezydenckich uzyskał 6,78 proc głosów, zdradza kulisy swojej kampanii. W rozmowie z Interią odpowiada m.in. na
Krzysztof Bosak z Konfederacji, który w wyborach prezydenckich uzyskał 6,78 proc głosów, zdradza kulisy swojej kampanii. W rozmowie z Interią odpowiada m.in. na pytanie o urażoną dumę Janusza Korwin-Mikkego czy pieniądze, jakie na wybory wydali narodowcy.
Zdjęcie
Krzysztof Bosak podczas swojego wieczoru wyborczego/Mateusz Grochocki /East News
Poseł i były kandydat na prezydenta opowiada także o swoim ślubie, a także odnosi się do słów Moniki Zamachowskiej, która nazwała wyborców Konfederacji faszystami.
Jakub Szczepański, Interia: Liczył pan swój czas antenowy w TVP?
Krzysztof Bosak, były kandydat na prezydenta Konfederacji: — To była ogromna dysproporcja, zwłaszcza w porównaniu do prezydenta Andrzeja Dudy. Kiedy TVP podawała, że w jakimś miesiącu na antenie TVP Info byłem więcej niż godzinę, zastanawiałem się, jak to w ogóle możliwe. Być może chodziło o czas, kiedy mówili coś na mój temat. Przez całą kampanię tylko raz byłem zaproszony do programów ogólnopolskich TVP, do «Gościa Wiadomości». Normalnie byliśmy cenzurowani.
Jednak w wyborach poszło imponująco. Dlaczego się udało?
— Dużą pracę wykonały struktury i sympatycy Konfederacji. Wiele znaczy internet, rozchodzące się wiralowo (chodzi o treści, którymi szybko dzielą się użytkownicy — red.) przemówienia, wystąpienia czy wywiady. Pewną rolę odegrały niezależne media, zarówno lokalne jak i ogólnopolskie. Jestem pewien, że gdybym przez ostatnie kilka lat miał podobną ekspozycję medialną jak inni kontrkandydaci, mój wynik mógł być dwukrotnie lepszy.
Janusz Korwin-Mikke powiedział Interii, że gdyby nie Konfederacja, dostałby pan 1 proc. Co pan na to?
— Wynik wyborczy nie jest zasługą mojego nazwiska, bo rozpoczynałem kampanię wyborczą z rozpoznawalnością poniżej 50 proc., a kończyłem z wynikiem powyżej 90 proc. To prawda że kluczem była fuzja naszych środowisk i synteza programów. Po prawyborach Konfederacji pozwoliło to grać do jednej bramki Koronie, partii KORWiNi Ruchowi Narodowemu, które wcześniej szły osobno.
Janusz Korwin-Mikke startował od lat, a pan od razu bierze wszystko.
— Każdy, kto obserwuje scenę polityczną, mógł zauważyć wysokie poparcie, kiedy startowałem do Parlamentu Europejskiego. Zarówno w ubiegłym roku jak i pięć lat temu wyniki miałem ponadprzeciętnie dobre. Potrafię przekonywać wyborców, to nie nowość. Karierę parlamentarną zaczynałem jako najmłodszy poseł, a wszedłem do Sejmu z 10. miejsca na liście. Moja zdolność do rywalizacji jest znana uważnym obserwatorom polityki.
Nie wyczuwa pan urażonej ambicji koalicjanta?
— Czułem wsparcie Janusza Korwin-Mikkego przez tę kampanię. Żeby daleko nie szukać: na wiecu podsumowującym pojawił się w czapeczce z logo mojej kampanii, wygłosił dobre przemówienie, wspierał mnie na Facebooku. Był aktywny. Oczywiście Janusz Korwin-Mikke jest znany z ostrych komentarzy, więc zdarzały mu się polemiczne opinie. Ale o urazach nie ma mowy. Z drugiej strony wszyscy z nas mieli apetyt na jeszcze lepszy wynik.
Co można było zrobić lepiej?
— Niezależnie od wszystkich zmian dotyczących wyborów, poszło relatywnie sprawnie. Zawsze można zrobić coś lepiej, ale byliśmy ograniczeni terminami i środkami finansowymi. Pieniądze z subwencji dla partii politycznych trafiły do nas dopiero pod koniec kwietnia. Wcześniej bazowaliśmy wyłącznie na darowiznach od sympatyków. To ogromna dysproporcja finansowa względem PiS czy PO. Na pewno kampanię można było prowadzić z większym rozmachem i za większe pieniądze. Dlatego nie zamierzam formułować zarzutów.
Z kredytem, nawet w wysokości 500 tys. zł, się nie udało?
— Rozmawialiśmy ze wszystkimi dużymi i niektórymi mniejszymi bankami na ten temat, natomiast nikt się nie zdecydował. Ostatecznie kampanię przeprowadziliśmy bez kredytu. Najpierw za pieniądze sympatyków, a od maja także z subwencji dla partii politycznych, w pewnej części.