Działania komisji śledczych w odróżnieniu od prokuratury nie będą miały na celu doprowadzenia do ewentualnego skazania polityków PiS. Wyrok wydadzą wyborcy.
O powstaniu komisji śledczych w tej kadencji Sejmu mówiło się na długo przed wyborami. To miał być jeden z elementów zapowiadanego w kampanii przez ówczesne partie opozycyjne rozliczania PiS z ośmiu lat rządów. 21 listopada przypomniał o tym Donald Tusk.
Już dzień później złożone zostały projekty uchwał w sprawie powołania trzech takich komisji: • ds. tzw. wyborów kopertowych, czyli prezydenckich wyborów korespondencyjnych, które miały odbyć się w maju 2020 r., w trakcie pandemii koronawirusa, • ws. legalności czynności operacyjno-rozpoznawczych podejmowanych od 16 listopada 2015 r. do 20 listopada 2023 przy użyciu m.in. owianego złą sławą programu Pegasus oraz • w związku z tzw. aferą wizową, czyli nieprawidłowościami w procesie legalizacji pobytu cudzoziemców w Polsce od stycznia 2019 r. do 20 listopada 2023.
Pierwsza ma powstać już w najbliższy wtorek, dwie następne – jak zapowiedział Tusk – do końca roku.
Każda z nich będzie się składać z 11 członków. Nie wiadomo jeszcze, ilu posłów jakiej formacji w nich zasiądzie. Pewne jest natomiast, że w każdej większość będzie miała nowa sejmowa koalicja. Na przedstawicieli wnioskodawców w pracach sejmowych nad powołaniem komisji zostali wybrani Krzysztof Brejza (komisja ds. Pegasusa), Marcin Kierwiński (komisja ds. afery wizowej) i Jan Grabiec (komisja ds. wyborów kopertowych).
Dwaj pierwsi raczej nie zostaną ich członkami. Brejza sam był ofiarą inwigilacji Pegasusem, więc mógłby być posądzany o brak obiektywizmu, będzie też zapewne przesłuchiwany.