Cztery lata temu polityka wzięła górę nad procedurami i prawem. Kosztowało nas to dziesiątki milionów. Czy ktoś za to zapłaci?
Nie życzyłbym żadnemu urzędnikowi podejmować decyzji w takich warunkach – mówił były szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michał Dworczyk przed komisją śledczą, badającą okoliczności wydania kilkudziesięciu milionów złotych na tzw. wybory kopertowe w 2020 r., czyli niedoszłe głosowanie korespondencyjne na prezydenta.
Gdyby oceniać tylko formę poniedziałkowego przesłuchania Dworczyka, trzeba przyznać, że wyszedł on z niego w miarę obronną ręką. Odpowiadał na pytania spokojnie, w miarę precyzyjnie, unikał też ocen politycznych. Jednocześnie nie spychał odpowiedzialności na innych, a nawet starał się unikać rozstrzygania, czy większa odpowiedzialność za działania w związku z niedoszłymi wyborami spada na premiera Mateusza Morawieckiego czy wicepremiera Jacka Sasina, bezpośrednio je nadzorującego. Nie umiał jednak przekonywająco uzasadnić, czym się różni zlecenie przygotowań do wyborów od zlecenia samych wyborów, skoro w obu przypadkach oznacza to dostęp do publicznych funduszy, który dziś pragnie rozliczyć komisja.
Dworczyk do znudzenia podkreślał „ekstraordynaryjność” sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia wiosną 2020 r.